Autobus szarpnął kilka razy i zatrzymał się. Kierowca zerwał się z siedzenia i oznajmił pasażerom:
— Drodzy pasażerowie, zepsuł się samochód. Teraz skontaktuję się z bazą i poproszę o przysłanie kolejnego autobusu. Tym, którzy nie mogą chodzić, sugeruję zaczekać tutaj, ale ostrzegam – piec nie działa. Jeśli uda ci się dotrzeć do końca na piechotę, lepiej już teraz wyjdź. Zostało już tylko 6 kilometrów.
Ludzie zaczęli się oburzyć, ale surowa kobieta około pięćdziesiątki w obskurnym ubraniu krzyknęła:
- No i dlaczego zwariowałeś? Powiedzieli ci jasno: ci, którzy nie mogą iść, mogą usiąść i poczekać. I poszedłem.
Zarzuciła swój zniszczony plecak na ramię i opuściła salon. Na zewnątrz padał lekki śnieg, mróz nie był silny, a ona szła energicznie drogą.
„Za godzinę powinnam tam być” – pomyślała, patrząc na zegar w telefonie z przyciskiem, który znalazła na stacji. – Musimy się tylko spieszyć, wcześnie robi się ciemno.
Przyspieszyła kroku, ale potem poczuła, że jej plecy pokrywa pot. “Kierowco zwolnij. Nie, to nie wystarczy. Jeśli się pocę, natychmiast zamarznę. Lepiej jechać powoli” – zdecydowała i ruszyła swoim zwykłym tempem.
Nagle został zepchnięty na bok przez podmuch zimnego wiatru.
„O nie, to nie to” – pomyślała. „Jedyne, czego brakowało, to burzy śnieżnej”.
Ale burza śnieżna już się rozpoczęła. Wiatr szybko nasypał na drogę nieprzejezdne zaspy śniegu, a Rita, bo tak miała na imię podróżniczka, musiała zejść na pobocze, gdzie śnieg nie pozostał, ale został zmieciony na szosę. Odwróciła się do autobusu, ale nie było go już widać z powodu pokrywy śnieżnej.
W jednym miejscu droga skręciła w prawo i była całkowicie pokryta śniegiem. Rita nie wiedziała, dokąd dalej się udać, więc poszła losowo. Z każdym krokiem chodzenie stawało się coraz trudniejsze, stopy w niskich butach ugrzęzły w śniegu.
Rita zatrzymała się i zaczęła myśleć, co zrobić: wrócić czy iść dalej. Tymczasem śnieg nadal padał dużymi płatkami, zasypując wszystko dookoła, tak że nie było już jasne, gdzie jest droga i dokąd z powrotem do autobusu.
Rita próbowała sobie przypomnieć, ile razy się odwracała, żeby ustalić kierunek, ale robiło się ciemno. Musiałem włączyć latarkę w telefonie, żeby oświetlić sobie drogę, ale nie trwało to długo, wkrótce zgasło, a Rita znów znalazła się w ciemności.
- Dlaczego zaciągnąłem się na noc na taką odległość? – skarciła się, gdy nagle zauważyła przed sobą jakieś światła.
„Jakaś wioska” – Rita była zachwycona i zebrała wszystkie siły, aby ruszyć dalej. W końcu znalazła się w pobliżu małego domku na skraju wioski. Stał na obrzeżach, okna były zasłonięte. Rita ledwo dotarła na ganek i zaczęła pukać:
„Otwórz, proszę” – szepnęła odrętwiała, nie rozumiejąc, dokąd odszedł jej głos.
Straciwszy wszelką nadzieję, że uda się ją otworzyć, niechcący nacisnęła metalową dźwignię zamka i drzwi się otworzyły. Rita pachniała starą chatą i zimnym, niezamieszkanym duchem.
„No cóż, przynajmniej nie wieje” – pomyślała kobieta z ulgą i zaczęła grzebać w kieszeni.
Znalazłem tam zgniecione pudełko i zapaliłem zapałkę. Pokój był mały, z kuchenką. Na stole stała stara lampa naftowa. Rita podeszła bliżej i próbowała ją zapalić. Nie było to możliwe od razu, ale gdy zapaliło się światło, wydawało jej się, że w domu zrobiło się jeszcze trochę cieplej.
Przy świetle lampy zauważyła, że obok pieca stało wiadro z drobnymi wiórami i przyciemnionym drewnem na opał. Włożyła tam trochę zrębków zmieszanych z suchą trawą i podpaliła. Rozbłysły radośnie, a Rita wyciągnęła zmarznięte palce do ognia.
„Dzięki Bogu, że nie zamarznę” – pomyślała.
Rita była sierotą. Dzieciństwo i młodość spędziła w sierocińcu i szkole z internatem. Potem poszedłem do college’u, uczyłem się zawodu malarza-tynkarza i glazurnika i ożeniłem się. Jej mąż był wieśniakiem, więc mieszkali w domu z ogrzewaniem piecowym i udogodnieniami na podwórku. Ale Rita nie narzekała.
Mąż pracował jako kierowca traktora u rolnika, a ona pracowała w swojej specjalności. Dość szybko młoda rodzina zebrała fundusze na budowę i remonty, zainstalowała wodę w domu i go przebudowała. Teraz mają łazienkę, oddzielną kuchnię od salonu i ogrzewanie parowe opalane drewnem. Żyli i radowali się, wychowali syna.
Następnie, gdy syn wrócił z wojska, brygada Rity została zaproszona do pracy w mieście. Pojechała, myśląc o zarobieniu pieniędzy na wesele syna. Powiedział, że jego narzeczona pozostała w mieście, w którym służył.
Jednak ten ślub nie miał się odbyć. Któregoś dnia Rita odebrała telefon z rady wiejskiej i dowiedziała się, że dom się spalił, a jej mąż i syn zmarli z powodu oparów. Nie wierząc w to, co się stało, pobiegła do domu, ale na miejscu znalazła tylko stertę zwęglonych szczątków.
- Co to jest, dlaczego? – krzyknęła nie swoim głosem, opłakując ukochanych mężczyzn, z których była tak dumna.
Sąsiedzi ze wszystkich sił starali się pocieszyć nieszczęsną kobietę i zaprosili ją, żeby z nimi zamieszkała, ale Ricie wydawało się, że odeszła od zmysłów. Codziennie rano chodziłam na cmentarz i czytałam modlitwy przy grobach, aż straciłam przytomność. Często wzywali dla niej karetkę, a prezes oferował jej mieszkanie i pracę, ale ona nikogo nie słyszała, po prostu chodziła wokół popiołów i biegła na cmentarz. A kiedy jadła i kiedy spała, nikt nie wiedział.
W końcu nie mogąc dłużej pozostać na wsi, gdzie wszystko przypominało jej o złamanym życiu, przeprowadziła się do miasta. Próbowała pracować w swojej specjalności, ale miała konkurentów – zespół migrantów kierowany przez lokalnych biznesmenów. Ritę więc szybko wypchnięto z tego rynku i dostała pracę w sektorze usług komunalnych, ale tam co jakiś czas wypłacano pensję i nie starczało na wynajęte mieszkanie.
A potem moje zdrowie zaczęło szwankować: duszność, serce zaczęło płatać figle. Rita zaczęła wędrować, błagać o jałmużnę i nocowała albo w remizie, albo gdziekolwiek chciała. Policja oczywiście goniła. Trwało to kilka lat.
Któregoś razu, gdy wyrzucono ją wraz z koleżanką włóczęgą z budynku stacji na mróz, postanowiła wrócić do wioski męża. Przecież znali ją tam i mogli pomóc. A prezes obiecał pomoc. I tak znalazła się w tym nieszczęsnym autobusie…
Kiedy stos zrębków w piecu był już dobrze rozpalony, Rita dołożyła drewna do paleniska. Żywe ciepło rozpłynęło się po domu i miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Rita zajrzała za piec i zobaczyła łóżko pokryte starymi płytkami.
Położyła się na ciepłych kamieniach, zdjęła kurtkę i włożyła ją pod głowę, od razu zasypiając.
Rano obudził ją cienki promień światła wpadający do pokoju przez szczelinę między zamkniętymi okiennicami. Otwierając oczy, natychmiast je zamknęła z powodu jasności. Wstałem z kanapy i ubrałem się, bo piec już dawno wygasł i w domu zrobiło się chłodno. Wyjęła z plecaka pół bochenka chleba i pudełko soku, zjadła przekąskę i starannie zebrała okruchy.
Decydując się wyjść z domu i otworzyć okiennice, otworzyła frontowe drzwi i zauważyła świeże ślady stóp na śniegu na werandzie. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że były dziecięce, wyglądało, jakby były zrobione z filcowych butów. Na stopniu leżało coś jaskrawoczerwonego. Pochylając się, podniosła dziecięcą, dzianinową rękawiczkę we wzór płatka śniegu.
„Zastanawiam się” – pomyślała Rita – „ktoś tu był, zanim się obudziłam”.
Ślady prowadziły za domem, a ona postanowiła podążać nimi. Pochowano ich w głębokich zaspach śnieżnych i poprowadzono do domu, ale nagle się skończyło. Rita podniosła głowę zdezorientowana, nie wiedząc, dokąd dalej jechać, i poszła śladami samochodu, który zdawał się przejeżdżać za traktorem. Kilka minut później znalazła się przed bramą niedaleko świątyni. Na dziedzińcu za płotem stał stary autobus, a drzwi do świątyni były lekko uchylone.
Rita zdecydowała się wejść. Podobno świątynia została zbudowana niedawno. W środku stało kilku brodatych mężczyzn, tynkujących ściany. Cieszyła się ciepłem bijącym z podgrzewanej podłogi i obserwowała.
„Nie tak, ojcze, tylko tak” – powiedział jeden z nich do drugiego, którego broda była jeszcze dłuższa. Bezradnie przesunął szpatułką po ścianie i duży kawałek tynku spadł na podłogę.
– Ech – zawołał głębokim głosem mężczyzna z gęstą brodą i włożył szpatułkę do wiadra. – Nie, Jurij Nikołajewicz, nie będę tynkarzem, rękami, wiesz, hakami.
- Wystarczy, ojcze, że się oczerniasz. Pokazuję ci, w ten sposób…
Ale ksiądz zauważył już wchodzącą Ritę i patrzył na nią z zainteresowaniem.
Podeszła i zapytała:
- Cześć. Czy możesz mi powiedzieć, kto zgubił tę rękawicę?
Jurij wzruszył ramionami, a ksiądz wziął znalezisko i krzyknął gdzieś na górze:
- Lisa!
Rita podniosła głowę i zobaczyła młodą kobietę w białej chustce, stojącą na szerokim drewnianym balkonie bezpośrednio nad wejściem.
- Czy to nie my go zgubiliśmy? – zapytał ksiądz, machając rękawicą.
– Podobnie jak u nas – odpowiedziała i szybko zeszła na dół. Biorąc rękawiczkę, uśmiechnęła się. – Och, to jest Katina. Dziś pobiegła do opuszczonego domu, twierdząc, że widziała w nocy dym wydobywający się z komina.
- O czym ty mówisz! – zdziwił się ksiądz. – Więc, znalazłeś kogoś?
„Nie” – mówi, okiennice w oknach są zamknięte, nikogo nie widziała i nie znalazła żadnych śladów. Chociaż mogła zostać porwana przez zamieć” – odpowiedziała kobieta i spojrzała na Ritę. -Gdzie znalazłeś rękawicę?
- Na werandzie. Wczoraj weszłam z autostrady do tego opuszczonego domu, zepsuł się autobus, więc myślałam, że zamarznę i umrę” – przyznała Rita. „Dobrze, że znaleźliśmy trochę drewna na opał, przynajmniej trochę się ogrzaliśmy”.
-Gdzie szedłeś? – zapytał ksiądz.
„Do Soviy Yar” – powiedzieli wszyscy trzej niemal zgodnie.
- Więc w ogóle trafiłeś w złe miejsce. Mieszkamy we wsi Lenskoje, około dziesięciu kilometrów od Sowieckiego Jaru.
Rita rozłożyła ręce.
- Cóż, więc los sprowadził mnie do ciebie. „Spojrzała na księdza. — Jestem malarzem, tynkarzem i glazurnikiem, mogę pomóc w naprawach.
- Czy to prawda? – sapnął. – To jest cudowne, w przeciwnym razie okazałbym się zupełnie bezużytecznym uczniem, nic nie wyszło. — Podszedł do Rity, wyciągając dłoń. – No cóż, poznajmy się. Jestem proboszczem, o. Andriej. – Wskazał na Lisę. – Moją żonę należy nazywać matką. Naprawdę potrzebujemy mistrzów takich jak ty. Ale nikt nie chce iść na nasze pustkowia.
„Margarita” – przedstawiła się i zapytała: „Możemy więc zaczynać?”
Nie mogła się doczekać, kiedy zacznie.
„No cóż, o czym ty mówisz” – powiedział ksiądz. „Jesteś w drodze, prawdopodobnie nie jadłeś jeszcze śniadania”. Teraz cię nakarmimy i dopiero wtedy…
Skinął głową matce, a ona poszła do małego budynku obok świątyni, gdzie, jak się okazało, znajdował się refektarz. Za stołem siedziało kilka eleganckich, uśmiechniętych kobiet. Lisa wróciła i zaprosiła wszystkich na kolację.
Ricie polano bogatą zupę rybną z krakersami, postawiono obok salaterki ze śledziem pod futrem, filiżanką gorącej herbaty i ciastem na spodku. Zapomniała już, kiedy jadła normalne jedzenie, więc ostrożnie, starając się nie objadać, zaczęła jeść.
Nagle jedna z kobiet zapytała:
- Rit, nie jesteś z Sowieckiego Jaru?
„No tak” – odpowiedziała i od razu rozpoznała sąsiadkę na ulicy, na której mieszkała. – Och, Valechka, to ty! Jak tu jesteś?
- No cóż, w Sowietów nie mamy kościoła. Więc przyjdę tutaj” – odpowiedziała Walentyna. – Pamiętasz, że prezes dał ci dom? Ale wy nie żyliście i dom ten przekazano rodzinie imigrantów z zalanych terenów. To wszystko. Gdzie będziesz teraz mieszkać?
Rita wzruszyła ramionami i zauważyła, że Walentina pochylając się nad mamą, szepnęła jej coś do ucha. Na twarzy Lisy pojawiło się zdziwienie.
- Cóż, nie możemy znaleźć miejsca, w którym można umieścić specjalistę? – powiedział ojciec. – Tak, przynajmniej zrobimy porządek w domu, w którym nocowałeś, dorzucimy trochę drewna na opał i będziemy żyć wygodnie.
Rita uśmiechnęła się. Nigdy wcześniej problemy nie wydawały się jej tak łatwe do rozwiązania, jak w towarzystwie tych ludzi.
Na koniec poprosiła o przekazanie narzędzi i pokazanie zakresu prac. Dekoracja ścian trwała nadal, a Lisa i kobiety cicho śpiewały troparia, najwyraźniej przygotowując się do nabożeństwa.
Rita robiła to co kochała i odpoczywała dusza. Nie obchodziło ją, ile będzie zarabiać ani gdzie będzie mieszkać. Porządkowanie ścian tak pięknej świątyni było dla niej radością.
„No cóż, Margarita, wystarczy, wykonałeś świetną robotę” – powiedział ojciec Jurij Nikołajewicz. – Teraz czas odpocząć. Chodźmy do naszego domu i zjedzmy kolację.
Rita zaczęła odmawiać:
- Co ty mówisz, gdzie mam iść do twojego domu? Nie widzisz, jak wyglądam?
- Nic, jesteś mniej więcej tej samej budowy co moja żona. Znajdziemy dla Ciebie szlafrok i wszystko, czego potrzebujesz. Wykąp się i śpij w cieple – namawiał uparcie ksiądz.
Kiedy do świątyni wbiegła około czteroletnia dziewczynka z lokami pod kapeluszem i śmiejącymi się oczami, Rita niespodziewanie się zgodziła. Nie sposób było odmówić małej dziewczynce, która podeszła do niej i powiedziała:
- Znalazłeś moją rękawicę? Dziękuję! Byłem tak zdenerwowany, że myślałem, że zgubiłem go w drodze, a psy go tam zaciągnęły. Moja mama zrobiła je dla mnie na drutach.
Ojciec i matka mieli troje własnych i troje adoptowanych dzieci, które z różnych powodów pozostały bez rodziców.
„Sashka przyszedł sam” – powiedziała Matka Lisa Ricie. — Zauważyliśmy go na nabożeństwie przed Bożym Narodzeniem jakieś pięć lat temu. Stoi w kącie, rozkłada ręce, coś szepcze. Kiedy babcie go zobaczyły, od razu zorientowały się, że nie jest miejscowy. Po nabożeństwie zaczęli zadawać pytania; okazało się, że był sierotą. Matkę pochowano, ojca wtrącono do więzienia, a on nie miał innego wyboru, jak tylko udać się do sierocińca. Wziął i uciekł, nie wiem jak przedostał się do nas przez zaspy. Ale mój ojciec i ja zdecydowaliśmy się go adoptować, znaleźliśmy dokumenty i wszystko załatwiliśmy. – Lisa uśmiechnęła się.
Rita piła herbatę przy oknie, wsłuchując się w jej delikatny głos.
- Mitya ma dwanaście lat, jego matka i ojciec są pozbawieni praw rodzicielskich, jest pijakiem. I od razu zauważyliśmy Vikę w sierocińcu, kiedy przynieśliśmy tam dary zebrane przez parafian. Wszyscy hałasują i podskakują, a ona siedzi i coś myśli.
Vika, słysząc, co mówią, przestała rysować i podbiegła do matki:
- Mamo, czy mogę jutro zabrać misia do szkoły?
- Weź, ale co, jeśli się tam zgubi, nie będziesz później płakać?
„Nie, przyczepię go do plecaka za pomocą karabińczyka” – powiedziała Vika i uciekła.
„No cóż, Katiusza ma najbardziej niezwykłą historię” – kontynuowała Lisa. — Do Sowieckiego Jaru przyjechała młoda kobieta w ciąży i szukała pod wskazanym adresem pana młodego. Przyjechałem na posiadłość, a tam został tylko popiół. Krzyknęła i zaczęła rodzić. Sąsiedzi wezwali pogotowie. Nikt nie wiedział, skąd pochodzi, nie mogła już mówić. Dopiero gdy załadowano ją do samochodu, szepnęła, że jej dziecko pochodzi od Wołodii Szmelewa, który zginął w pożarze. Pojechaliśmy do jej szpitala położniczego, ale niestety rodząca kobieta nie przeżyła i pozostawiła córkę jako sierotę. Zabrali więc dziewczynę dla siebie. Właśnie urodziłam Slavika, więc wychowałam ich razem.
Rita drżała jak w gorączce, jedną ręką chwyciła się za serce, a drugą za rękę matki.
- Panie, to jest Wołodia, mój syn, córka! – wykrzyknęła.
„Tak, Margarita Efimovna” – potwierdziła Lisa. — Valya powiedziała mi, że jesteś babcią Katii. Tak to zapisaliśmy – Ekaterina Władimirowna Szmeliewa. Myśleli, że nagle odnajdą się krewni.
- Czy to naprawdę może się zdarzyć? – Rita wybuchła płaczem. „Tak się już przyzwyczaiłem do nieszczęść, że nie spodziewałem się od życia niczego dobrego”.
Matka Lisa przytuliła płaczącą kobietę, a ksiądz podszedł i powiedział:
- A więc, Margarita Efimovna, będziesz musiała się z nami osiedlić jako babcia Katyi. Katiusza jest dla nas jak córka, więc nie oddamy jej wam za to” – zażartował. „Mamy wystarczająco dużo miejsca, parafianie zbudowali dla nas dom”. Nie będziecie mieszkać w ciasnocie i bez urazy… Dzieci, słuchajcie, co mówię” – krzyczał. – Dziś w naszym kościele odnaleziono Twoją babcię Ritę. Teraz będzie mieszkać z nami.
Zaskoczone dzieci otoczyły Margaritę.
- Czy wiesz, jak opowiadać bajki? – zapytała Katia.
„Wnuczko, oczywiście” – odpowiedziała – „dużo je czytali w sierocińcu”.
- Więc ty też jesteś z sierocińca? — Vika i Sasha ożywiły się. „Myśleliśmy, że w sierocińcach mieszkają tylko maluchy”.
„No więc ja też tam mieszkałam, jak byłam mała, a potem dorosłam i poszłam do pracy.
- Dla kogo pracujesz? – zapytały dzieci niemal zgodnie.
„Malarz i tynkarz” – odpowiedziała Rita i była zaskoczona reakcją chłopaków. Śmiali się wesoło.
„Ale tata nie umie gipsować” – powiedział jeden z nich. — Co wieczór skarży się matce, że nie da rady.
Następnego dnia wszystkie dzieci, które nie poszły jeszcze do szkoły, przybyły z księdzem do świątyni, aby zobaczyć, jak pracuje Rita. Tynk nałożyła równomiernie na ścianę, nie pozostawiając żadnych zmarszczek i pęcherzy.
Dzieci zafascynowane jej ruchami, z szeroko otwartymi oczami, mówiły do zbliżających się parafian:
- To nasza babcia, ona też umie malować i układać płytki. Już niedługo wszystkie ściany staną się piękne.
Wiosną prace wewnętrzne rzeczywiście zostały ukończone, a parafianie rozpoczęli przygotowania do Świąt Wielkanocnych. Na kilka dni przed świętem przyszedł list z Ostrogożska zaadresowany do Matki Lisy. Poinformowano, że dziadek Katii zmarł i pozostawił wnuczce testament dotyczący domu w prywatnej części tego miasta.
W liście napisano, że dziadek, gdy otrzymał wiadomość o śmierci córki i narodzinach wnuczki, był bardzo zasmucony. Rozstali się z córką po dużej kłótni; nie mógł jej wybaczyć, że opiekowała się dzieckiem bez męża. Wtedy właśnie jego córka poszła szukać swojego pana młodego, ojca Katii. Przez cały ten czas dziadek chciał spisać testament dla wnuczki, jednak był na tyle podejrzliwy, że nie odważył się zająć tak poważnej sprawy. A tuż przed śmiercią złożył przysięgę od Matki Lisy, że go nie oszuka.
„No cóż” – powiedziała Lisa – „nasza Katiusza ma teraz własne miejsce do życia”. Po Wielkanocy pojedziemy i obejrzymy.
Rodzina rzeczywiście pojechała autobusem ojca do Ostrogożska, aby przyjąć spadek po Katino i wynająć go dobrym ludziom. Ta podróż stała się jasnym wrażeniem w ich ciekawym życiu, pełnym niespodzianek i miłości.