– Widziałeś, w czym dzisiaj przyjechała? Mówią, że tata dał mi to na urodziny.
- A torba? Sto tysięcy funtów za dwieście!
- Chodź, torba. Spójrzcie tylko na jej manicure – kryształki kosztują tyle, ile moje miesięczne stypendium!
Marina skrzywiła się, słuchając szeptów swoich kolegów z klasy. Vika Solovyova, jedyna córka znanego dewelopera, jak zwykle siedziała w doskonałej izolacji na ostatnim biurku, w roztargnieniu przeglądając coś w telefonie ze złotą obudową.
Jej długie blond włosy opadały na ramiona w idealnych lokach, a nienaganny makijaż nadawał jej wygląd drogiej porcelanowej lalki.
„Zastanawiam się, co dzieje się w głowach tych ludzi?” — pomyślała Marina, ukradkiem patrząc na koleżankę z klasy. Przez dwa lata studiów Vika nie powiedziała nikomu nawet kilkudziesięciu słów. Na zajęcia przyjeżdżała luksusowymi samochodami (co miesiąc, jak się wydawało, nowym), bezbłędnie zdała egzaminy i zniknęła, nie uczestnicząc w ogólnym życiu studenckim.
– Chyba myśli tylko o szmatach – parsknęła Katka, przyjaciółka Mariny, podążając za jej spojrzeniem. – Typowa poważna dziewczyna. Wczoraj słyszałem, jak z kimś rozmawiała przez telefon – co drugie słowo brzmiało „Mediolan” i „Paryż”.
Marina skinęła głową, choć coś w środku sprzeciwiało się temu prostemu wyjaśnieniu. Czasami dostrzegała dziwny wyraz oczu Viki – jakby przeglądała je wszystkie, myśląc o czymś własnym, odległym i wcale nie efektownym.
— Pamiętasz, jak obroniła pracę magisterską z ekologii w zeszłym semestrze? – Marina nagle przypomniała sobie. — O wpływie człowieka na populacje dzikich zwierząt. Skąd wziął się ten temat dla „typowego kierunku”?
– Chodź – Katka machnęła ręką. — Prawdopodobnie, napisali asystenci mojego ojca. A ona po prostu pomalowała usta i czytała.
Ale Marina pamiętała ten dzień. Pamiętam, jak oczy Vicky się rozjaśniły, gdy opowiadała o problemach bezdomnych zwierząt. Jakże mój głos drżał, gdy pokazywałem statystyki dotyczące okrutnego traktowania. W tym momencie wydawała się zupełnie inna – żywa, prawdziwa.
Ale potem znów założyła maskę zimnego dystansu.
Ich przypadkowe spotkanie odbyło się w chłodny listopadowy wieczór. Marina wyskoczyła z centrum handlowego, przyciskając do piersi torbę z zakupami i zamarła.
Przy wejściu, kucając, Vika Solovyova nakarmiła ogromnego bezdomnego psa. Jej idealne palce z holograficznym manicure starannie odrywały kawałki kiełbasy. Pies – brudny, z rozczochraną sierścią i wyraźnie obolałą łapą – łapczywie połykał smakołyk.
„Cicho, cicho, nie spiesz się tak” – głos Viki, zwykle zimny i odległy, brzmiał niezwykle cicho. – Długo nie jadłeś, biedaku? Wiem, wiem.
Wiatr rozwiewał jej drogi płaszcz, ale ona zdawała się nie zauważać ani zimna, ani brudu pod kolanami.
Ale zawsze tak było, uświadomiła sobie nagle Marina. Te dziwne nieobecności na zajęciach, nagłe nieobecności na zajęciach, tajemnicze telefony. Przypomniała sobie, jak kiedyś zobaczyła torbę z karmą dla psów w torbie Vicky. Wtedy nie przywiązywała do tego żadnej wagi – nigdy nie wiadomo, może w jej domu mieszka rasowy pies.
Vika, nakarmiwszy całą kiełbasę, nagle wzięła pysk psa w swoje zadbane dłonie i przemówiła, patrząc prosto w brązowe oczy psa:
- Wiesz, rozumiem cię. Prawda, prawda. To tak, jakby nikt nie widział prawdziwego ciebie, prawda?
Pies cicho zakwilił.
„Pamiętam, jak jako dziecko błagałam rodziców, żeby wzięli psa” – kontynuowała Vika, jakby mówiła do siebie. „A tata powtarzał: „Po co ci kundel?” Jeśli chcesz, kupimy ze szkółki rasowego szczeniaka. Z rodowodem, z dyplomami.” A ja chciałam tylko przyjaciela. Prawdziwy. Kto nie pokocha drogich prezentów i statusu.
Marina poczuła gulę w gardle. Nagle zobaczyła zupełnie inną Vikę – nie olśniewającą księżniczkę z okładki, ale samotną dziewczynę, która ukrywała swoją prawdziwą istotę za idealną fasadą.
- Dość tego, przestań się smucić! — Vika wstała zdecydowanie, otrząsając się z płaszcza. – Chodźmy.
Ku zdumieniu Mariny pies pokuśtykał za dziewczyną, utykając. A ona bez wahania otworzyła tylne drzwi swojego nieskazitelnie czystego samochodu.
- Chodź, kochanie, wskakuj. Zabierzemy cię do weterynarza i wtedy coś wymyślimy.
- Hej, co robisz?! – wybuchła Marina.
Vika odwróciła się i na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Nie było w nich zażenowania ani wyzwania – jedynie jakiś głęboki, ukryty smutek i determinacja?
„To, co uważam za słuszne” – odpowiedziała po prostu, pomagając psu wsiąść do samochodu. „Wiesz, czasami po prostu musisz być sobą”. Nawet jeśli wszyscy wokół ciebie oczekują od ciebie czegoś innego.
Z tymi słowami wsiadła za kierownicę i odjechała, pozostawiając Marinę całkowicie zdezorientowaną.
Będę kontynuować historię, odkrywając historię Vicky i rozwijając fabułę.
Następnego dnia Vika nie pojawiła się na zajęciach. I co drugi dzień też. Marina przyłapała się na ciągłym patrzeniu na puste miejsce na ostatnim biurku, a w jej głowie kłębiły się pytania: dokąd zabrała tego psa? Co się z nią stało?
Pod koniec tygodnia ciekawość zwyciężyła. Po zajęciach Marina zebrała się na odwagę i podeszła do kolegów z klasy, którzy byli bliżej Viki.
- Nie wiesz, gdzie jest Solovyova? Nie widziano jej od dawna.
„Kto wie” – Anton wzruszył ramionami. – Może znowu pojechała do Europy. Chociaż” – pomyślał. — Ostatnio często widuje się jej samochód w pobliżu jakiegoś starego magazynu.
Marina od razu przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę telefoniczną Vicki: „Nie, tato, nie mogę teraz przyjść. Mam ważne rzeczy do zrobienia. Tak, ważniejsze niż występ w Mediolanie!”
To było tak, jakby puzzle zaczęły układać się w jeden obraz.
Godzinę później Marina jechała już do starej dzielnicy przemysłowej. Ona sama nie wiedziała dlaczego – w końcu od tamtego spotkania minął już tydzień. Ale wewnętrzny głos uparcie upierał się, że podąża właściwą drogą.
Znajomy samochód stał w pobliżu obskurnego budynku dawnego magazynu. A zza rogu dobiegło głośne szczekanie.
Marina uważnie rozejrzała się za rogiem i zamarła. Na podwórzu, otoczonym wysokim płotem, biegało, bawiło się i po prostu wygrzewało dziesiątki psów. Były tam zarówno duże, jak i bardzo małe, zadbane i jeszcze nie do końca tuczone. A pośrodku tego psiego królestwa stała Vika – w prostych dżinsach i starej bluzie, z włosami luźno związanymi w kucyk – i wkładała jedzenie do misek.
„Zastanawiałam się, kiedy się domyślisz” – powiedziała nagle, nie odwracając się.
- Jak długo to masz? – To wszystko, co Marina mogła wycisnąć.
- Prawie rok. — Vika usiadła, żeby pogłaskać szczeniaka, który podbiegł. — Na początku karmiłem ją po prostu na ulicach. Potem rozpoczęła leczenie. I wtedy zdałam sobie sprawę, że potrzebują domu. Przynajmniej tymczasowe. Tata dał mi pieniądze na nowy samochód – kupiłem ten magazyn. Naprawy robiłem sam i spędziłem tu prawie całe lato.
– Czy dlatego nigdy nie chodziłeś z nami na imprezy? – domyśliła się Marina.
- Tak. Wiesz, te drogie ubrania, samochody, imprezy – to wszystko jest ekranem. Marzenie taty, nie moje. I tutaj jestem prawdziwy.
Vika w końcu się odwróciła, a Marina zobaczyła ten sam wyraz w jej oczach – dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to nie była pustka, ale głęboka, wszechogarniająca miłość. Miłość do tych, którzy zostali opuszczeni, zdradzeni, którzy zwątpili w odnalezieniu swojego domu.
„Wiesz, ten pies, którego widziałeś w centrum handlowym, znalazł już właściciela” – uśmiechnęła się Vika. – Ogólnie rzecz biorąc, dostosowują się dobrze. Zwłaszcza jeśli nie będziesz kłamać na temat rasy i tytułów, a po prostu opowiesz ich historię. Swoją drogą, chciałbyś pomóc? Zawsze jest za mało rąk.
A Marina, patrząc na tę zupełnie nową, nieznaną, ale tak prawdziwą Vikę, nagle zdała sobie sprawę, że tego chciała. Bardzo chce stać się częścią tego małego cudu, ukrytego za obskurnymi ścianami starego magazynu.
- Gdzie zaczynamy? – zapytała, podwijając rękawy.
Czas mijał. Marina przychodziła teraz do schroniska niemal co wieczór. Stopniowo poznawała historie każdego psa i nauczyła się znajdować podejście nawet do najbardziej nieufnych. Coraz lepiej poznawałem też samą Vikę.
Okazało się, że za maską rozpieszczonego „majora” kryje się niesamowita osoba o wielkim sercu. Vika nie tylko prowadziła sierociniec za własne pieniądze, ale także prowadziła stronę na portalach społecznościowych, na której opowiadała historie swoich podopiecznych. Bez ozdobników, bez niepotrzebnego patosu – po prostu uczciwie napisałam o losach każdego psa.
„Ważne jest, aby ludzie wiedzieli, że biorą nie tylko zwierzę, ale przyjaciela z własnym charakterem i historią” – wyjaśniła Marinie. „Wtedy będzie mniej zdrady”.
Tego wieczoru siedzieli oboje na starej sofie w pokoju rekreacyjnym. Za oknem padał śnieg, w schronisku było cicho – psy zjadły już obiad i spały na swoich miejscach.
- Czy wiesz o czym śnię? – powiedziała nagle Vika. „Chcę kiedyś otworzyć prawdziwe schronisko”. Duży, nowoczesny, z kadrą lekarzy weterynarii. Abyś mógł pomóc nie tylko psom, ale i kotom. Zapewnienie warunków do rehabilitacji chorych zwierząt.
- Dlaczego nie teraz? Masz możliwości.
– Tato – Vika uśmiechnęła się smutno. „Uważa to za kaprys, który przeminie”. Mówi, że nie ma sensu tracić czasu na bezdomne psy, skoro w jego firmie można zbudować karierę. On nawet nie wie o tym schronisku – uważa, że wydaję pieniądze na zakupy.
W tym momencie telefon Vicky zaczął dzwonić, a na ekranie pojawiło się „Tata”.
- Tak, tato. Nie, nie mogę teraz. Mam ważne spotkanie. Tak, ważniejsze niż przyjęcie bożonarodzeniowe.
Marina widziała, jak zdenerwowana była przyjaciółka, jak drżały jej palce. I nagle zdecydowałem:
– Może czas powiedzieć mu prawdę?
- Nie zrozumie.
- Spróbuj. Pokaż mu to miejsce, opowiedz o swoim śnie. W końcu jesteś jego córką – czy naprawdę nie będzie chciał cię uszczęśliwić?
Vika milczała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w ciemność za oknem. Potem zdecydowanie skinęła głową:
- Wiesz, masz rację. Przestań się ukrywać. Ale mam do ciebie wielką prośbę – Vika nerwowo bawiła się rękawem bluzy. „Czy mógłbyś tu być jutro, kiedy będę rozmawiał z moim ojcem?”
„Oczywiście” – odpowiedziała Marina bez wahania. – Ale dlaczego?
„Widzisz” – Vika zawahała się. – Tak bardzo boję się tej rozmowy. Boję się jego reakcji, jego rozczarowania. Będzie mi łatwiej, jeśli w pobliżu będzie osoba, która mnie zrozumie.
Marina uważnie spojrzała na przyjaciółkę. Dziwnie było widzieć ją taką – zdezorientowaną, niepewną. Gdzie podziała się ta arogancka piękność z ostatniego biurka?
- Z pewnością. I zgadnij co? Twój ojciec nie może pomóc, ale nie rozumie. W końcu nie tylko pomagasz zwierzętom – tworzysz coś ważnego. To także biznes, po prostu wyjątkowy.
Vika impulsywnie przytuliła przyjaciółkę:
- Dziękuję. Za wiarę we mnie. Za to, że zostałem i pomogłem. Na wszystko.
Następnego dnia zadzwoniła do ojca i poprosiła go, aby przyszedł „na bardzo ważną rozmowę”. Marina widziała, jak zmartwiona była przyjaciółka, jak nerwowo poprawiała włosy, zerkając na zegarek.
Kiedy na podwórze wjechał dyrektor Maybach, Vika zbladła. Ale wyprostowała ramiona i poszła spotkać się z ojcem.
Najstarszy Sołowjow, wysoki, imponujący mężczyzna w drogim garniturze, zatrzymał się w progu, rozglądając się po terenie schronu. Jego twarz była nieczytelna.
„Więc to tutaj znikasz” – powiedział w końcu.
- Tak, tato. To jest moje schronienie. Są tu psy, które potrzebują pomocy. Leczymy je, karmimy i szukamy nowego domu.
- My?
— Ja i moi przyjaciele-wolontariusze. Tato, wiem, że myślisz, że to strata czasu. Ale spójrz.
Vika zaczęła opowiadać o każdym psie, o tym jak ważne jest dać im szansę, o swoim marzeniu o stworzeniu prawdziwego centrum pomocy zwierzętom. Mówiła ciepło i entuzjastycznie, a Marina zauważyła, jak spojrzenie Sołowjowa seniora stopniowo złagodniało.
I wtedy wydarzył się cud. Little Boy, stary pies z szarym pyskiem, którego Vika niedawno złapała na autostradzie, kuśtykał w ich stronę. Ostrożnie powąchał buty Sołowjowa i nagle ufnie przycisnął się do jego stóp.
– Wow – mruknął. – Zupełnie jak mój Jack.
- Jacku? Ten pies z dzieciństwa, o którym mówiłeś?
- Tak. Zwykły kundel. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, uratował mnie przed prześladowcami. Najwierniejszy przyjaciel. – Sołowjow pochylił się, żeby pogłaskać Dzieciaka. – Wiesz, zawsze chciałam otworzyć schronisko. Potem po Jacku. Ale życie było zajęte – biznes, pieniądze.
Wyprostował się i uważnie spojrzał na córkę:
- I możesz to zrobić. A oczy płoną. Czy może mi pan pokazać plany nowego centrum?
Sześć miesięcy później na obrzeżach miasta otwarto nowoczesny ośrodek pomocy bezdomnym zwierzętom „Prawdziwy Przyjaciel”. Dzięki przestronnym wybiegom, najnowocześniejszemu sprzętowi weterynaryjnemu i kadrze specjalistów. A na wernisażu Vika i jej ojciec przecięli wspólnie czerwoną wstążkę – zarówno w dżinsach, jak i T-shirtach z logo centrum.
„Wiesz” – szepnęła Marina do swojej przyjaciółki – „ale i tak stałaś się tym, kim chciał twój ojciec”.
- W jakim sensie?
— Kobieta sukcesu w biznesie. Tylko w moim własnym, specjalnym biznesie.
Vika uśmiechnęła się, obserwując, jak jej ojciec z entuzjazmem opowiada reporterom o planach rozbudowy centrum.
- Może. Czasami wystarczy odważyć się i zdjąć maskę. A potem okazuje się, że pod oczekiwaniami innych ludzi przez cały ten czas kryło się coś prawdziwego. Musisz tylko pozwolić temu się zamanifestować.
Pochyliła się, żeby pogłaskać Dzieciątko, które jak zwykle kręciło się nieopodal:
- Naprawdę, przyjacielu?
A pies, jakby się zgadzając, szczekał głośno, wywołując śmiech wszystkich.
Tak zakończyła się historia dziewczyny, która nie bała się zostać sobą. I że za każdą maską może kryć się niesamowita dusza – trzeba tylko dać jej szansę się ujawnić.