„Nie jestem darmową pielęgniarką! Pozwól, żeby twoja ukochana synowa się tobą teraz zaopiekowała!” – powiedziała szorstko Lera.

Telefon zadzwonił o wpół do szóstej rano. Lera sięgnęła po telefon, nie patrząc na ekran, myśląc, że to budzik. Ale głos męża gwałtownie ją obudził.

„Mama jest w szpitalu” – powiedział Maxim, a w jego głosie słychać było panikę. „Udar. Musimy tam natychmiast jechać”.

Lera usiadła na łóżku, próbując zrozumieć, co usłyszała. Galina Pietrowna zawsze sprawiała wrażenie żelaznej kobiety, która przeżyje wszystkich wokół. A potem to. Sięgnęła rękami po ubranie, myśli miała chaotyczne, ale jedno było jasne – musiała działać.

W szpitalu lekarz mówił sucho i rzeczowo. Udar niedokrwienny, lewa strona ciała uszkodzona, mowa zaburzona. Powrót do zdrowia jest możliwy, ale konieczna będzie długotrwała opieka i rehabilitacja. Lera słuchała, zapisywała zalecenia w notesie, pytała o leczenie. Maksym stał obok, blady i zdezorientowany.

„Kto będzie z mamą?” – zapytał lekarz. „Przez pierwsze kilka miesięcy konieczna jest całodobowa opieka”.

Lera spojrzała na męża. Maksym pracował w fabryce, na dwunastogodzinnych zmianach, nie mógł prosić o urlop. Najmłodszy syn Andriej mieszkał w innym mieście i przyjeżdżał raz na pół roku. Najstarszy, Igor, nie rozmawiał z matką przez trzy lata po rozwodzie z pierwszą żoną.

„Tak zrobię” – odpowiedziała Lera bez namysłu.

Galina Pietrowna została wypisana do domu tydzień później. Lera zamieniła salon w salę szpitalną. Funkcjonalne łóżko, stolik nocny, nocnik, pieluchy – wszystko, czego potrzebuje leżący pacjent. Musiała odejść z pracy w firmie ubezpieczeniowej. Szef nie krył niezadowolenia, ale co innego mogła zrobić?

Dni zlewały się w niekończącą się serię zabiegów. Rano – pomiar ciśnienia, leki przyjmowane punktualnie. Śniadanie zmiksowane w blenderze, bo Galina Pietrowna nie mogła przełknąć stałego pokarmu. Przewracanie się co dwie godziny, żeby zapobiec odleżynom. Masaż, gimnastyka dla sparaliżowanej ręki, namawianie, żeby powiedziała chociaż słowo.

„Mamo” – powtórzyła Lera, trzymając zdrową dłoń teściowej. „Powiedz mama”.

Galina Pietrowna patrzyła w sufit, jakby nie słyszała. Czasami wydawało się, że rozumie, ale nie chce odpowiadać. Lera kontynuowała naukę, wierząc, że cierpliwość przyniesie rezultaty.

Miesiąc później teściowa zaczęła wymawiać pojedyncze słowa. Niewyraźnie, z trudem, ale jednak. Lera cieszyła się każdym dźwiękiem, zapisywała postępy w zeszycie, który prowadziła na zalecenie lekarza. Logopeda przychodził dwa razy w tygodniu, ale to Lera zajmowała się głównie powtarzaniem ćwiczeń i czytaniem dzieciom sylab.

Fizycznie rekonwalescencja przebiegała wolniej. Jej lewa ręka była praktycznie nieruchoma, a Galina Pietrowna mogła chodzić tylko z pomocą. Lera zaprowadziła teściową do toalety, pomogła jej się umyć i ubrać. Zabiegi intymne były szczególnie trudne – dumna kobieta nie mogła pogodzić się ze swoją bezradnością.

„Dlaczego mnie torturujesz?” – zapytała chrapliwie Galina Pietrowna pewnego dnia, gdy Lera zmieniała pościel.

„Nie torturuję cię, leczę cię” – odpowiedziała Lera, wygładzając prześcieradło. „Lekarz powiedział, że ruch jest konieczny”.

– Lekarz… – skrzywiła się teściowa. – Jest bardzo młody. Co on wie?

Lera nie protestowała. Galina Pietrowna zawsze była trudną osobą, a choroba nie poprawiła jej charakteru. Musiała znosić kaprysy, ostre słowa, niezadowolenie ze wszystkiego. Jedzenie było złe, lekarstwa gorzkie, poduszka niewygodna. Lera zmieniała się, przerabiała, dostosowywała do swojego nastroju.

Pod koniec drugiego miesiąca teściowa wróciła do zdrowia. Chodziła powoli, opierając się na lasce, ale samodzielnie. Mogła jeść samodzielnie, choć miała trudności z używaniem lewej ręki. Jej mowa prawie całkowicie powróciła, z wyjątkiem lekkiego bełkotu.

„Jak się masz?” zapytał Maksym, wracając z pracy.

„Lepiej” – odpowiedziała Lera, sprzątając talerze po obiedzie. „Dziś poszłam do kuchni bez laski”.

„Dzięki Bogu” – westchnął mąż. „Może wkrótce wszystko się poprawi”.

Lera skinęła głową, ale w głębi duszy wątpiła. Rekonwalescencja się przeciągała, a Galina Pietrowna stawała się coraz bardziej wymagająca. Każdy dzień przynosił nowe kaprysy i narzekania.

„Zupa jest przesolona” – powiedziała teściowa przy obiedzie. „W ogóle nie da się jej zjeść”.

Lera spróbowała – sól była akuratna. Ale milczała, zaniosła talerz do kuchni i znowu go ugotowała. To było łatwiejsze niż kłótnia. Galina Pietrowna krytykowała wszystko – gotowanie, sprzątanie, lekarstwa, nawet sposób, w jaki Lera ścieliła łóżko.

„Prześcieradła są nierówno złożone” – powiedziała teściowa. „Fałdy utrudniają leżenie”.

— Poduszka jest za wysoka.

— Otworzyłem okno w złą stronę, był przeciąg.

Lera przemyślała, poprawiła, zgodziła się. Rozumiała, że choroba uczyniła Galinę Pietrownę bezradną, a krytyka była sposobem na zachowanie choć częściowej kontroli nad sytuacją. Trudno było to znieść, ale nie było wyboru.

Najgorsze stało się, gdy teściowa zaczęła porównywać Lerę do Viki, pierwszej żony jej najstarszego syna. Igor rozwiódł się z Viką trzy lata temu, ale Galina Pietrowna nadal uważała swoją byłą synową za ideał.

„Ale Vika zawsze robiła soczyste kotlety” – powiedziała teściowa, grzebiąc widelcem w talerzu. „Nie suche, jak twoje”.

Lera zacisnęła usta. Kotlety były zwyczajne, nikt nigdy nie narzekał. Ale milczała i sprzątnęła talerz. Jutro ugotuje inaczej.

„Wika wiedziała, jak prawidłowo masować” – kontynuowała Galina Pietrowna, kiedy Lera masowała jej sparaliżowaną dłoń. „Twoje dłonie są sztywne, to nieprzyjemne”.

„Próbuję” – powiedziała cicho Lera.

— Wysiłek jest dobry, ale umiejętności są ważniejsze.

Każdy dzień przynosił nowe porównania. Vika sprzątała lepiej, Vika ubierała się piękniej, Vika mówiła inteligentniej. Lera słuchała w milczeniu, nadal opiekując się, gotując i zabierając pacjentów do lekarzy. Jej siły się kończyły, ale nie mogła przestać.

„Dlaczego nie reagujesz, gdy matka cię chwali?” – zapytał Maksym pewnego wieczoru.

– Pochwały? – Lera nie zrozumiała. – Kiedy?

– No cóż, mówi, że Vika byłaby gorsza.

– Maksym, – Lera spojrzała zmęczonym wzrokiem na męża. – Galina Pietrowna ciągle powtarza, że Vika mogłaby być lepsza. Codziennie.

– Może ci się tak wydawało? – mąż wzruszył ramionami. – Mama jest wdzięczna, tylko nie wie, jak to wyrazić.

Lera nie protestowała. Maksym pracował cały dzień i wracał zmęczony do domu. Słyszał tylko strzępki rozmów, nie rozumiał, jak to jest być pod ciągłą krytyką. Łatwiej było milczeć.

W czwartym miesiącu leczenia Lera schudła dziesięć kilogramów. Spała cztery godziny na dobę, ponieważ Galina Pietrowna często budziła się w nocy, domagając się wody, leków, pomocy w toalecie. Znajomi przestali dzwonić – nie było czasu na spotkania, rozmowy ograniczały się do narzekań na zmęczenie.

„Może powinniśmy zatrudnić pielęgniarkę, przynajmniej na weekend?” – zasugerował Maksym.

– Za jakie pieniądze? – Lera masowała skronie, bolała ją głowa już trzeci dzień z rzędu. – Pielęgniarki biorą pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie. Mamy tylko twoją pensję.

– Co więc powinniśmy zrobić?

– Nie wiem.

Lera naprawdę nie wiedziała. Nie mogła zostawić teściowej – Maksym by jej nie wybaczył, a sumienie by jej na to nie pozwoliło. Ale trwanie w tym samym duchu oznaczało całkowite zatracenie się. Od sześciu miesięcy nie było pracy, oszczędności przepadły, więzi społeczne legły w gruzach.

„Może Igor może pomóc?” – zasugerowała ostrożnie Lera.

– Igor nie komunikuje się z matką. Wiesz o tym.

– Ale to jest jego matka.

— Spróbuj z nim porozmawiać.

Lera zadzwoniła do Igora następnego dnia. Rozmowa była krótka i bolesna.

„Nie pomogę” – powiedział Igor. „Mama wybierała, z kim rozmawiać, a z kim nie”.

– Ależ Igorze – Lera próbowała znaleźć odpowiednie słowa. – Galina Pietrowna jest chora, potrzebna jest pomoc.

– Niech Maxim sobie poradzi. Albo Vika. Mama uważa, że Vika jest najlepsza.

– Vika nie jest już rodziną.

– Czyli, jak się okazuje, jestem rodziną? – W głosie Igora słychać było urazę. – Kiedy się rozwiodłem, moja matka stanęła po stronie Viki. Powiedziała, że jestem łajdakiem, że doprowadzam dobrą kobietę do szału. Teraz niech Vika się do mnie zaleca.

Telefon zamilkł. Lera zdała sobie sprawę, że nie ma gdzie oczekiwać pomocy. Maksym pracował, Andriej mieszkał daleko, Igor był obrażony. Cały ciężar spadł na nią samą.

„Kto dzwonił?” zapytała Galina Pietrowna.

– Igor. Zapytał, jak się sprawy mają.

– On kłamie. Igor by nie zadzwonił. Pewnie sam zadzwoniłeś, prosząc o pomoc.

Lera milczała. Nie było sensu się kłócić.

„Próbujesz na próżno” – kontynuowała teściowa. „Igor ci nie wybaczy. A gdyby Vika poprosiła, przyjechałby od razu”.

– Może tak.

– Vika umiała się komunikować z ludźmi. Nie tak jak ty.

Lera poszła do kuchni, żeby nie powiedzieć za dużo. Ręce trzęsły jej się ze zmęczenia i gniewu. Pół roku bezinteresownej opieki, a w odpowiedzi tylko krytyka i porównania z kobietą, która nawet nie była jej krewną.

Wieczorem Maxim znalazł Lerę na balkonie. Siedziała na krześle i patrzyła w przestrzeń.

„Co się stało?” zapytał mąż.

„Jestem zmęczona” – odpowiedziała krótko Lera.

— Czy mama znowu coś mówiła?

– Jak zwykle.

– Nie zwracaj uwagi. Choroba wpływa na postać.

– Maksym – Lera zwróciła się do męża. – Twoja matka nie jest kapryśna. Galina Pietrowna doskonale rozumie, co ona mówi.

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzam. Od sześciu miesięcy słucham, jaka cudowna jest Vika, a jaka ja jestem nic nie warta. Codziennie.

– Może twoja mama chce, żebyś się bardziej postarał?

Lera uważnie spojrzała na męża. Maksym szczerze nie rozumiał, w czym problem. To naturalne, że jego żona opiekowała się teściową. Że tolerowała kaprysy, krytykę, niewdzięczność. Że poświęcała pracę, zdrowie i nerwy dla dobra rodziny.

„Staram się, jak mogę” – powiedziała Lera. „Ale to nie wystarczy”.

— Za mało na co?

— Dla podstawowego szacunku.

Maksym wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, o czym mówią. Pocałował żonę w czubek głowy i wszedł do domu. Lera została na balkonie, patrząc w letni wieczór. Gdzieś na dole śmiały się dzieci, hałasowały samochody, a życie toczyło się zwyczajnym torem. Ale tutaj, w czterech ścianach, czas się zatrzymał. Niekończący się krąg procedur, kaprysów, niezadowolenia. I żadnej wdzięczności.

Rano Galina Pietrowna obudziła się w złym humorze. Śniadanie było bez smaku, lekarstwa gorzkie, a pogoda okropna. Lera w milczeniu słuchała narzekań, sprzątała, gotowała. Nawyk znoszenia cierpień zakorzenił się w jej skórze.

„Ale Vika nigdy nie podawała zimnej owsianki” – powiedziała teściowa, odsuwając talerz.

„Owsianka jest gorąca” – cicho zaprotestowała Lera.

– Tobie może być gorąco. Ale choremu jest zimno.

Lera wzięła talerz i zaniosła go, żeby się ogrzał. Zatrzymała się w kuchni i opuściła ręce. Nie mogła już tego znieść. Pół roku upokorzeń, pół roku poświęceń, których nikt nie zauważył. Pół roku porównań z kobietą, która nawet nie była jej krewną.

Wróciła do pokoju z gorącą owsianką. Galina Pietrowna już zapomniała o swojej skardze, patrząc na zdjęcia na stoliku nocnym.

„To Vika i Igor na ślubie” – teściowa wskazała na zdjęcie. „Jaka piękna para z nich była. Szkoda, że się rozwiedli”.

„Szkoda” – zgodziła się Lera.

– Gdyby Vika tu była, lepiej by się opiekowała. Rozumiałaby, czego potrzebuje chory.

Coś zaskoczyło Lerę. Jej cierpliwość się wyczerpała. Postawiła talerz z owsianką na stole, wyprostowała się i spojrzała na teściową.

„Czy Vika byłaby lepsza?” – zapytała Lera, a w jej głosie dało się usłyszeć jakąś nieznaną nutę.

– Oczywiście. Vika jest uważna, troskliwa…

– To po co ci ja?

Galina Pietrowna spojrzała na synową ze zdziwieniem. Lera stała prosto, z zaciśniętymi pięściami i błyszczącymi oczami.

„Co masz na myśli?” zapytała teściowa.

— Chcę powiedzieć, że od sześciu miesięcy słucham, jaka cudowna jest Vika. Od sześciu miesięcy słyszę, że robię wszystko źle. Od sześciu miesięcy poświęcam swoje życie, a w zamian dostaję tylko krytykę.

– Przesadzasz…

– Nie przesadzam. Rzuciłam pracę, zapomniałam o przyjaciołach, nie śpię po nocach. Gotuję, sprzątam, jadę z nią do lekarza, znoszę jej napady złości. A ty tylko porównujesz mnie do Viki.

Galina Pietrowna otworzyła usta, ale Lera nie pozwoliła jej mówić.

– Wiesz co, Galino Pietrowna? Skoro Vika jest taka wspaniała, to niech się nią zaopiekuje. A ja nie będę już nieodpłatną pielęgniarką.

– Jak śmiesz! – oburzyła się teściowa. – Ty niewdzięczna! Wychowałam cię jak córkę!

– Wychowali mnie? – Lera uśmiechnęła się gorzko. – Przez sześć miesięcy słyszałam tylko, że jestem do niczego. Czy tak mnie wychowano?

– Chciałam, żebyś był lepszy!

– Lepsze od czego? Lepsze od Viki? To niech Vika się do ciebie zaleca. I koniec.

Lera odwróciła się i wyszła z pokoju, nie patrząc na oszołomioną teściową. Galina Pietrowna patrzyła na puste drzwi z konsternacją, nie wierząc w to, co się dzieje. Pół roku pokornej cierpliwości, a potem taka eksplozja.

W ciągu kolejnych kilku tygodni stan teściowej wyraźnie się poprawił. Lera kontynuowała wykonywanie niezbędnych zabiegów, ale bez takiego entuzjazmu. Galina Pietrowna zaczęła samodzielnie korzystać z toalety, mogła jeść bez pomocy, a nawet gotować proste posiłki. Lekarz zauważył znaczną poprawę podczas rutynowego badania.

„Rekonwalescencja przebiega szybciej, niż się spodziewano” – powiedział lekarz. „Za miesiąc lub dwa będzie pan mógł obejść się bez stałej opieki”.

Lera skinęła głową, zapisując rekomendacje w notesie. Pół roku pracy w końcu przyniosło efekty. Galina Pietrowna wracała do normalnego życia. Wydawało się, że nadszedł czas na radość, ale wdzięczności wciąż nie było.

„Owsianka jest za rzadka” – powiedziała teściowa przy śniadaniu. „Vika zawsze robiła ją gęstszą”.

„Zrobię ją grubszą” – odpowiedziała krótko Lera.

– I za mało cukru. Vika wiedziała, że lubię słodycze.

— Dodam cukru.

– Nie musisz się ze mną zgadzać z grzeczności. Vika była szczera, mówiła prawdę.

Lera zacisnęła szczęki, ale nic nie powiedziała. Nawet po wybuchu dwa tygodnie temu Galina Pietrowna nie zmieniła tonu. Krytykowała, porównywała, była niezadowolona. Jakby nic się nie stało.

Pod koniec siódmego miesiąca teściowa mogła już zostać sama w domu. Lera zaczęła ostrożnie szukać pracy, składać CV. Pieniądze się skończyły, utrzymanie się z pensji męża stało się niemożliwe. Ale za każdym razem, gdy Lera szła na rozmowę kwalifikacyjną, Galina Pietrowna nagle źle się czuła.

„W głowie mi się kręci” – poskarżyła się teściowa. „Nie mogę zostać sama”.

„Ciśnienie jest w normie” – Lera sprawdziła tonometrem. „Może pójdziemy na spacer?”

– Nie chcę iść na spacer. Lepiej zostać w domu.

– Galina Pietrowna, muszę iść na rozmowę kwalifikacyjną.

– Rozmowę kwalifikacyjną? – Teściowa spojrzała na synową ze zdziwieniem. – Po co ci praca? W domu jest tyle rzeczy do zrobienia.

— Potrzebuję pieniędzy.

– Maksym zarabia pieniądze.

— Maksym nie da sobie rady sam. Kredyty, media, jedzenie — wszystko podrożało.

– Vika nie pracowała. Igor utrzymywał rodzinę.

– Vika to Vika. A ja to ja.

– Dokładnie. Vika zrozumiała, że kobieta powinna być w domu.

Lera westchnęła i odłożyła torbę. Rozmowę trzeba było odwołać. Galina Pietrowna uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozsiadła się wygodnie na sofie. Cały dzień narzekała na złe samopoczucie, ale wieczorem poczuła się świetnie.

„Jak się czuje mama?” zapytał Maksym, wracając z pracy.

„Lepiej” – odpowiedziała Lera. „Cały dzień byłam w domu”.

– Dobrze. Widzisz, jak ważne jest, że jesteś blisko.

– Potrzebuję pracy, Maxim.

– Znajdziesz później. Mama jest teraz ważniejsza.

– Mama wyzdrowiała. Lekarz powiedział, że stała opieka nie jest już konieczna.

— Lekarz nie zna mamy tak dobrze, jak my. Ona potrzebuje wsparcia.

– Jakie wsparcie? Galina Pietrowna doskonale radzi sobie sama.

– Nie przesadzaj. Choroba jest poważna.

— To było poważne. Siedem miesięcy temu.

Maksym wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, dokąd zmierza ta rozmowa. To było dla niego naturalne, że jego żona będzie siedzieć w domu, opiekować się matką. Że poświęci karierę dla rodziny. Że będzie tolerować kaprysy i niewdzięczność.

Następnego dnia Lera ponownie próbowała znaleźć pracę. Znalazła wakat w małej firmie niedaleko domu. Pensja była skromna, ale lepsza niż nic. Rozmowa kwalifikacyjna była zaplanowana na wtorek.

„Dokąd idziesz?” zapytała Galina Pietrowna, widząc Lerę w kostiumie biznesowym.

— Do pracy. Rozmowa kwalifikacyjna.

– A co ze mną? Czy zostanę sam w domu?

– Galina Pietrowna, świetnie sobie radzisz sama. Lekarz to potwierdził.

— Lekarz nie mieszka ze mną na co dzień. Nie wie, jak mi ciężko.

— Telefon będzie w pobliżu. Jeśli coś się stanie, zadzwoń.

— Telefon nic nie pomoże. Potrzebna jest żywa osoba.

– Żywy człowiek jest dobry. Ale żywy człowiek musi też żyć.

Lera wzięła torbę i ruszyła do drzwi. Galina Pietrowna wstała i poszła za nią.

„Nie idź” – poprosiła teściowa. „Źle się czuję”.

— Co boli?

— Serce. Głowa. Wszystko boli.

— Sprawdzimy ciśnienie.

– Nie chodzi o presję. Boję się być sama.

— Czego się boisz?

— A co jeśli znowu dostanę udaru? Kto mi pomoże?

– Nie dostaniesz udaru. Bierzesz leki i stosujesz dietę.

– Skąd wiesz? Nie jesteś lekarzem.

— Lekarz stwierdził, że niebezpieczeństwo minęło.

— Lekarz może się mylić.

Lera zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na teściową. Galina Pietrowna stała prosto, jej twarz miała normalny kolor, oddech był równomierny. Żadnych oznak złego samopoczucia.

„Udajesz” – powiedziała Lera.

– Co?! – oburzyła się teściowa. – Jak śmiesz!

– Odważę się. Bo rozumiem. Kiedy musisz mnie zatrzymać, boli cię głowa. Kiedy nudzisz się w domu, boli cię serce. Kiedy nie smakuje ci jedzenie, boli cię żołądek.

– Nieprawda!

– To prawda. Obserwuję od siedmiu miesięcy.

– Jesteś bezduszny. Oskarżasz chorego człowieka o udawanie.

— Nie obwiniam osoby chorej. Ale obwiniam osobę zdrową.

Lera wyszła z domu, zostawiając teściową samą. Po raz pierwszy od dawna nie dała się zmanipulować. Rozmowa przebiegła pomyślnie, zatrudnili ją. Zaproponowali, że zaczną pracę za tydzień.

Lera wróciła do domu w dobrym humorze. W końcu miała szansę wrócić do normalnego życia. Zarabiać pieniądze, odbudować poczucie własnej wartości, komunikować się z ludźmi.

„Jak się masz?” zapytała Galina Pietrowna, spotykając synową na korytarzu.

– Dobrze. Zabrali mnie.

— Zabrano? Dokąd?

— Do pracy. Zaczynam w poniedziałek.

– A co ze mną?

– Jak – jak? Będziesz żyć normalnie.

– Co zwyczajnego? Jestem chory.

— Byliśmy chorzy. Teraz jesteśmy zdrowi.

– Źle się czuję. Potrzebuję opieki.

— Opieka była potrzebna sześć miesięcy temu. Teraz potrzebna jest niezależność.

Galina Pietrowna zmarszczyła brwi i weszła do pokoju. Wieczorem poskarżyła się Maksymowi na bezduszność synowej. Powiedziała, że Lera porzuciła chorą kobietę dla pracy. Że nie rozumie, jak ciężko jest żyć po udarze.

„Może rzeczywiście za wcześnie na pracę?” – zapytał Maksym swoją żonę.

– Nie za wcześnie. Galina Pietrowna jest już całkowicie wyleczona.

– Ale ona mówi, że źle się czuje.

– Czuję się świetnie. Po prostu nie chcę puścić.

— Puścić? Gdzie?

— Do normalnego życia. Wygodniej jest mieć darmową służbę.

– Lera, mówisz zbyt ostro.

— Mówię, co myślę. Milczałem przez siedem miesięcy.

– Mama jest wdzięczna za opiekę.

– Maxim, – Lera spojrzała zmęczonym wzrokiem na męża. – Twoja matka nigdy nie podziękowała. Nigdy nie przyznała, że pomogłem. Krytykowała mnie tylko i porównywała do Viki.

– Może nie wie, jak wyrazić wdzięczność?

– Może. Po prostu nie uważa, że to konieczne.

– Nie rozumiem, o czym mówisz.

– Rozumiesz. Tylko nie chcesz się do tego przyznać.

W poniedziałek Lera poszła do pracy. Galina Pietrowna zrobiła awanturę, skarżyła się na złe samopoczucie i prosiła, żeby ją zostawili. Ale Lera była nieugięta. Siedem miesięcy cierpień wystarczyło.

Dzień pracy minął błyskawicznie. Nowi ludzie, ciekawe zadania, możliwość poczucia się potrzebnym. Lera uświadomiła sobie, jak bardzo brakuje jej normalnej komunikacji międzyludzkiej. Koledzy byli mili, szef był w porządku.

Wróciłem do domu w dobrym humorze. Galina Pietrowna powitała mnie z niezadowoloną miną.

„Jak się masz?” zapytała Lera.

– Źle. Cały dzień siedziałem sam.

— Co zrobiłeś?

— Leżałam. Bolała mnie głowa.

— Wziąłeś tabletkę?

— Wypiłem. Nie pomogło.

— Może idź do lekarza?

– Dlaczego? Lekarz nie pomoże. Potrzebuję stałej opieki.

— Stała opieka nie jest już konieczna.

– Skąd wiesz?

— powiedział lekarz.

— Lekarz nie mieszka ze mną. Nie wie, jak mi ciężko.

„Czy Vika by wiedziała?” – niespodziewanie zapytała Lera.

– Oczywiście. Vika jest troskliwa i uważna. Rozumie, że osoba chora potrzebuje wsparcia.

– To jasne.

Lera poszła do sypialni, wyjęła torbę z szafy i zaczęła pakować swoje rzeczy. Galina Pietrowna poszła za nią, patrząc ze zdziwieniem na pakunek.

„Co robisz?” zapytała teściowa.

– Idę.

– Gdzie?

— Do mojej matki. Żeby trochę pożyć.

– Dlaczego?

– Bo jestem zmęczony.

– Czego masz dość?

— Z niewdzięczności. Z ciągłej krytyki. Z porównań z Viką.

– Nie krytykuję. Chcę tylko, żeby było lepiej.

– Lepiej nie będzie. Bo dla ciebie lepsza jest Vika.

– Vika nie ma z tym nic wspólnego.

— Co to ma do rzeczy? Od siedmiu miesięcy słucham, jaka cudowna jest Vika. Jaka troskliwa, uważna, mądra. Jak dobrze gotuje, sprząta i lepiej dba o innych.

– Nie miałem zamiaru cię urazić.

– Obrazili mnie. Bardzo mnie obrazili.

– Przepraszam.

– Za późno, żeby prosić o wybaczenie. Siedem miesięcy to czas na myślenie.

Lera zamknęła torbę i zwróciła się do teściowej.

– Wiesz co, Galina Pietrowna? Skoro Vika jest taka idealna, niech się do mnie zaleca. Zadzwoń i zapytaj. Może się zgodzi.

– Vika nie przyjdzie.

– Dlaczego? Ona jest cudowna.

– Vika nie jest krewną.

– Czy jestem krewnym? Od siedmiu miesięcy czuję się jak pielęgniarka na etacie.

– Jesteś synową. To twój obowiązek.

— Moim obowiązkiem jest pomagać. Ale nie tolerować niegrzeczności.

– Jakie niegrzeczne zachowanie?

– Ciągłe porównywanie się z inną kobietą. Krytyka każdego działania. Niewdzięczność.

– Jestem wdzięczny…

– To nieprawda. Nigdy nie podziękowali. Nigdy nie przyznali, że im pomogłem.

„Dziękuję” – powiedziała cicho Galina Pietrowna.

– Za późno. Siedem miesięcy wystarczyło, żeby szczerze porozmawiać.

Lera wzięła torbę i ruszyła do drzwi. Spotkała Maxima na korytarzu.

„Dokąd idziesz?” zapytał mąż.

— Do mamy.

– Po co?

— Pomyśl o tym.

— O czym myśleć?

— O tym, czy warto mieszkać w domu, w którym nie jesteś szanowany.

– Lera, nie przesadzaj.

– Nie przesadzam. Zapytaj mamę, co o mnie myśli.

– Mama cię kocha.

— Kocha? Czy toleruje?

— Nie rozumiem różnicy.

– W tym tkwi problem. Nie rozumiesz.

Lera opuściła dom, zostawiając męża samego z matką. Po raz pierwszy od siedmiu miesięcy nie poddała się, nie uległa, nie milczała. Po raz pierwszy postawiła siebie na pierwszym miejscu.

Następnego dnia Maxim zadzwonił do pracy.

„Mama źle się czuje” – powiedział mąż. „Nie możesz przyjść?”

– Nie mogę. Pracuję.

– Lera, ona jest naprawdę chora.

— Zadzwoń po karetkę.

– Nie aż tak źle. Po prostu potrzebuję wsparcia.

— Vika może zapewnić wsparcie.

– Co Vika?

— Ten sam, który twoja matka stawiała mi za przykład przez siedem miesięcy.

– Ale Vika nie jest rodziną.

– A ja jestem rodziną? Po siedmiu miesiącach upokorzeń?

– Lera, nie bądź taka okrutna.

– Okrutne? Czy żądanie wdzięczności za bezinteresowną pracę jest okrutne?

– Mama jest wdzięczna. Tylko nie wie, jak to okazać.

– Potrafi. Pokazałem to Vice. Niech Vika teraz pokaże.

Lera się rozłączyła. Tego wieczoru nie wróciła do domu, została z matką. Opowiedziała całą historię, płakała. Matka słuchała, głaskała ją po głowie, mówiła odpowiednie słowa.

„Postąpiłaś słusznie” – powiedziała matka. „Nie możesz pozwolić, żeby ludzie cię tak traktowali”.

– Ale ona jest chora…

— Była chora. Teraz jest zdrowa i manipuluje.

– Maksym nie rozumie.

– Maksym jest maminsynkiem. Dla niego matka zawsze ma rację.

– Co robić?

— Żyj swoim życiem. Pracuj, bądź szczęśliwy, nie poświęcaj się na próżno.

— A co jeśli nie wybaczą?

– Jeśli nie wybaczą, to ich strata. Jesteś dobrą kobietą, zasługujesz na kogoś lepszego.

Tydzień później zadzwoniła sama Galina Pietrowna.

– Lera – w głosie słychać było zawstydzenie. – Czy możemy porozmawiać?

– Móc.

— Przyjdziesz?

– Nie. Rozmawiam przez telefon.

— Ja… Chciałem przeprosić.

— Po co konkretnie?

— Za porównania z Viką. Za krytykę. Za niewdzięczność.

– Przyjmuję przeprosiny.

— Wrócisz?

– NIE.

– Dlaczego?

– Ponieważ nie wierzę w szczerość.

– Szczerze żałuję.

— Pozostało siedem miesięcy na pokutę. Nie pokutowali.

– Lera, rozumiem, że się myliłem…

– Teraz rozumiesz. Kiedy zostałeś bez wolnej służby.

– Nie mów tak okrutnie.

– Mówię prawdę. Kiedy byłem potrzebny, upokorzyłeś mnie. Teraz, kiedy mnie nie ma, przypomniałeś sobie o uprzejmości.

– Co mam zrobić, żebyś mi wybaczył?

– Nic. Jest za późno.

– Ale ja jestem matką Maxima…

– I co z tego? Czy to daje ci prawo do upokarzania synowej?

– Oczywiście, że nie…

– No i to tyle, porozmawialiśmy.

Lera odłożyła słuchawkę, czując dziwną ulgę. Siedem miesięcy cierpliwości i upokorzeń było już przeszłością. Przed nią było nowe życie – jej własne, nie pełne poświęceń, nie poświęcone niewdzięcznym ludziom.

Praca była przyjemna, pensja pozwalała na wynajęcie małego mieszkania. Lera stopniowo odbudowywała relacje towarzyskie, spotykała się z przyjaciółmi, czytała książki. Życie stawało się coraz lepsze.

Maksym przyszedł, żeby ją przekonać do powrotu. Obiecał, że jego matka się zmieni, że nie będzie już porównań i krytyki. Ale Lera znała wartość tych obietnic. Galina Pietrowna się nie zmieniła, bo nie czuła się winna.

„Mama się stara” – powiedział Maksym. „Już nie narzeka”.

– Bo nie ma się do kogo poskarżyć.

– Lera, daj jej szansę.

— Dałem ci to na siedem miesięcy. To wystarczy.

– Ale ona jest rodziną…

– Rodzina to ci, którzy szanują i doceniają. Nie ci, których łączą więzy krwi.

Miesiąc później Lera dowiedziała się, że Maksym zatrudnił pielęgniarkę. Płatną. Galina Pietrowna była niezadowolona – obca kobieta nie rozumiała nawyków, gotowała nieprawidłowo, sprzątała w niewłaściwych miejscach. Ale nie miała wyboru.

„Widzisz” – powiedziała matka Lery. „Kiedy trzeba zapłacić, oni od razu znajdują sposób, żeby przeżyć”.

„Nie jestem szczęśliwa” – odpowiedziała Lera. „Po prostu nie pozwolę się więcej wykorzystywać”.

– Zgadza się. Ofiara musi być obustronna.

— Albo przynajmniej rozpoznane.

– Co najmniej.

Lera nadal żyła osobno, pracowała, budowała nowe relacje. Czasami myślała o Maksymilianie, ale bez żalu. Mąż dokonał wyboru na korzyść matki, nie był w stanie ochronić żony. Teraz niech żyje z konsekwencjami.

I Lera nauczyła się żyć dla siebie. Po raz pierwszy od dawna nie oglądała się za siebie na potrzeby innych, nie poświęcała się dla niewdzięcznych ludzi. I zrozumiała, że to słuszne. Bo ci, którzy nie potrafią docenić poświęcenia, w ogóle na nie nie zasługują.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *