Oto ostatnia koszulka, – Zinaida Pawłowna, teściowa, z zdecydowanym spojrzeniem zatrzasnęła wieko dziecięcej walizki. – Myślę, że to już wszystko.
Lena zamarła w drzwiach pokoju syna, obserwując tę scenę. Jej mąż, Sława, niezręcznie przestępował z nogi na nogę przy oknie, udając, że jest strasznie zauroczony widokiem parkingu.
„Co się dzieje?” Głos Leny brzmiał ciszej, niż się spodziewała. „Dokąd zabierasz Mishę?”
Zinaida Pawłowna odwróciła się, a na jej twarzy pojawił się protekcjonalny uśmiech.
– Co masz na myśli mówiąc „gdzie”, Lenoczko? Na daczę, oczywiście. Lato, słońce, świeże powietrze. Dziecko musi wyzdrowieć, a nie siedzieć w zakurzonym mieście.
Mówiła tak, jakby ta decyzja była jedyną słuszną i dawno już zatwierdzoną na naradzie rodzinnej, o której Lena po prostu zapomniała zostać uprzedzona.
„Planowaliśmy pojechać nad morze w sierpniu” – Lena spojrzała na męża, szukając wsparcia, ale on tylko wzruszył ramionami.
„Mamo, chodź” – mruknął Sława. „Twoi rodzice chcą dla ciebie jak najlepiej. Miszka będzie się dobrze czuł na daczy”.
„Nie chcemy tylko tego, co najlepsze, my to robimy” – warknęła teściowa, opierając ręce na biodrach. „Policzki dziecka są blade, ma cienie pod oczami. Potrzebuje świeżego mleka, a nie waszych jogurtów z supermarketu”.
Misza, siedmioletni sprawca zamieszania, siedział na dywanie i z zainteresowaniem obserwował dorosłych, jakby oglądał film. Nie do końca rozumiał istotę kłótni, ale czuł, że szykuje się coś wielkiego.
„Zinaido Pawłowno, naprawdę doceniam twoją troskę” – Lena weszła do pokoju, starając się mówić spokojnie. „Ale nie możemy po prostu oddać ci naszego syna na trzy miesiące. Ma tu przyjaciół, sekcję pływacką…”
– Jakie pływanie? – prychnęła teściowa. – Rzeka jest niedaleko, więc masz pływanie. A on znajdzie przyjaciół. Dziadek kupił mu nową wędkę, pójdą na ryby. To nie jest jak siedzenie cały dzień przed tabletem.
Argumenty teściowej były ciężkie jak bruk i trafiały prosto w cel – poczucie winy Leny związane z macierzyństwem.
Ostatnio naprawdę dużo pracowała.

„Ale będzie mi cię brakować” – Lena podjęła ostatnią, najsłabszą próbę.
Zinaida Pawłowna podeszła do niej niemal na samą górę i spojrzała jej w oczy z wyrazem wyższości.
– Lenoczko, wszystko postanowiliśmy. Dziadek i ja zabieramy wnuka na daczę na całe lato, nie jesteś nam potrzebna! Odpoczywaj, dbaj o siebie. Będziesz miała mnóstwo wolnego czasu. Czyż nie o tym marzyłaś?
Powiedziała to z tak rozbrajającym uśmiechem, że nie było powodu do sprzeciwu.
To nie było pytanie ani sugestia. To był fakt. Ona, Lena, została właśnie grzecznie, ale stanowczo wyrzucona z życia własnego syna.
Sława podniósł walizkę, a Zinaida Pawłowna wzięła Miszę za rękę.
– No więc, bohaterze, idziemy? Czekają na ciebie przygody!
Misza podskoczył radośnie i, nie oglądając się nawet na matkę, pobiegł do przedpokoju. Lena została sama na środku pokoju dziecięcego. Usłyszała, jak klucz w zamku przekręca się w zamku, zabierając syna na lato, w którym nie było dla niej miejsca.
Pierwsze dwa dni były jak sielankowy obrazek wyjęty prosto z łamów magazynu „Dachnaja Żyzń”. Zinaida Pawłowna nie przepuściła okazji, by zadzwonić do Leny i z nieudolnie skrywanym triumfem opowiedzieć o jej sukcesach.
– Wypił kubek świeżego mleka, wyobrażasz sobie? I nawet poprosił o więcej! – zaćwierkała do telefonu. – A dziadek uczy go, jak zrobić budkę dla ptaków. Oczy mu się świecą, nie można oderwać wzroku od młotka! Jakie powietrze, Lenoczko, nie przypomina twojego miejskiego smogu.
Lena słuchała w milczeniu, wyobrażając sobie swojego rumianego, szczęśliwego syna, i poczuła ukłucie zazdrości zmieszane z ulgą. Może naprawdę tak było lepiej?
Sielanka prysła trzeciego dnia. Niepohamowana energia miasta Miszina, która nie znajdowała ujścia w oszczędnym życiu na daczy, zaczęła szukać ujścia. Zaczął sam organizować „przygody”, obiecane mu przez babcię.
Pierwszymi ofiarami były dalie dziadka, które pieczołowicie wyhodował na wystawę okręgową.
Misza, uzbrojony w łopatę, postanowił pomóc dziadkowi w pieleniu i z entuzjazmem wyrwał połowę rabaty kwiatowej, myląc kwiaty odmianowe z chwastami.
„Ale pomogłem!” – był szczerze zdziwiony, patrząc na zarumienioną twarz dziadka Mikołaja.
– Zina, uspokój swego pomocnika! – warknął dziadek, chwytając się za serce. – Jeszcze jedna taka pomoc, a sam położę się w tym kwietniku!
Zinaida Pawłowna, sycząc na męża, zabrała wnuka do domu, pocieszając go cukierkami. „To dziecko, nie miał złych zamiarów” – powiedziała przez ramię.
Następnego dnia czekała nas długo wyczekiwana wyprawa wędkarska. Nowa wędka, słoik robaków, oczekiwanie na zupę rybną.
Ale Misza nie był stworzony do medytacyjnej kontemplacji spływu. Po pięciu minutach znudził się. Zaczął rzucać kamieniami w rzekę, żeby zobaczyć kręgi.
Wtedy doszedł do wniosku, że robaki to świetni zawodnicy i zorganizował im przepłynięcie. Punktem kulminacyjnym był jego triumfalny okrzyk: „Patrz, dziadku, jestem jak Tarzan!”, po którym zaczepił żyłkę o gałąź i z głośnym trzaskiem złamał nową wędkę na pół.
Wrócili do domu bez połowu i bez wędki. Dziadek nie odezwał się do wnuka aż do wieczora.
A to nie wszystko. Misza wypowiedział wojnę kotu sąsiada, puszystemu i leniwemu brytyjskiemu kotu, próbując umyć go w beczce z deszczówką. Kot wyrwał się z dzikim krzykiem, drapiąc Miszę po rękach i zniknął.
Pół godziny później w progu ich domu stanął wściekły sąsiad, domagając się odszkodowania za straty moralne zwierzęcia i wizyty u weterynarza. Zinaida
Pawłowna musiała długo przepraszać i schlebiać.
Jej pewność siebie słabła z każdym dniem. Dacza, jej cicha przystań, stała się strefą zagrożenia.
Misza obudził się o świcie i zażądał rozrywki. Odmówił jedzenia owsianki („Fuj, szlam!”) i zupy („Pływa tam gotowana cebula!”), domagając się nuggetsów.
Rozebrał starą stodołę, aby zbudować „kwaterancję główną”, co niemal doprowadziło do zawalenia się zgniłego dachu.
Jego znakiem rozpoznawczym stało się długie „Jestem wy-bu-u …
Pod koniec tygodnia Zinaida Pawłowna i Nikołaj Pietrowicz byli wyczerpani ponad miarę. Chodzili z poszarzałymi twarzami i drżeli na każdy ostry dźwięk.
„Mówiłem ci, że to zły pomysł” – syknął pewnego wieczoru Nikołaj Pietrowicz, gdy byli zamknięci w swoim pokoju i słuchali
Misza po raz kolejny próbuje naśladować grę na bębnach, uderzając patykami w przewrócone wiadra.
„Chciałaś poprawić zdrowie wnuka!” – warknęła Zinaida Pawłowna, choć w jej głosie nie było już tego samego metalu. „To była również twoja decyzja!”
– Postanowiłam zabrać go na weekend! I nie zamieniać naszego życia w piekło na całe lato!
Ostatnią kroplą był „eksperyment naukowy”. Misza postanowił sprawdzić, co się stanie, jeśli w słoiku zmiesza mąkę, cukier, sól, nawóz do ogórków swojego dziadka i słoik jaskrawozielonej zieleniny.
Wylał tę wybuchową mieszankę na śnieżnobiałą pościel, którą Zinaida Pawłowna właśnie wysuszyła na słońcu.
Patrząc na rozprzestrzeniające się trujące zielone plamy, poczuła, że coś w niej w końcu pękło.
Jej pedagogiczny triumf zamienił się w kompletną porażkę. Drżącą ręką sięgnęła po telefon i wybrała numer Leny.
– Cześć, Lenoczko? – głos teściowej był niezwykle cichy i żałosny. – Mamy tu… pewne trudności. Czy mogłabyś przyjść? Proszę. Zabierz go.
Lena rozłączyła się i przez chwilę patrzyła w jeden punkt. Nie było w niej ani krzty złości, tylko dziwny, zimny spokój. Nie poderwała się.
Dopiła zimną herbatę, wzięła prysznic i dopiero wtedy, powoli, wzięła kluczyki do samochodu. Ten tydzień bez syna, spędzony w dzwoniącej pustce mieszkania, zmienił ją.
Nie była już tą samą Lenochką, którą można było łatwo odsunąć na bok.
Droga do daczy zajęła nieco ponad godzinę. W tym czasie Lena przemyślała wszystko, co chciała powiedzieć. Słowa ułożyły się w jasne, stanowcze sformułowania.
Zaparkowała przy bramie. Widok, który się przed nią otworzył, był bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Nikołaj Pietrowicz siedział na ganku, obejmując głowę dłońmi.
Zinaida Pawłowna stała nieopodal, pochylona i wyglądała jak generał, który przegrał decydującą bitwę.
Na terenie panował lekki chaos: przewrócone wiadra, porozrzucane narzędzia, zdeptana rabata kwiatowa.
A pośród tego wszystkiego jej syn, Misza, siedział na trawie. Nie wyglądał na małego demona, który zniszczył sielankę. Wyglądał na zagubionego i samotnego.
– Mamo! – Zobaczył ją i z krzykiem rzucił się ku niej. Przytulił się do niej, jakby nie widział jej od wieków. – Mamo, jesteś!
Lena mocno go przytuliła, wdychając jego znajomy zapach.
– Oczywiście, że przyszedłem, słoneczko. Tęskniłem za tobą.
Zinaida Pawłowna podeszła do nich i spojrzała im w oczy z poczuciem winy.
– Lenoczko, wybacz nam. Nie daliśmy rady. On… on jest po prostu nie do opanowania. Chcieliśmy jak najlepiej…
„Chciałaś tego, co było dla ciebie najwygodniejsze” – poprawiła ją Lena delikatnie, ale stanowczo, nie puszczając syna. „Uznałaś, że wiesz lepiej, czego potrzebuje moje dziecko. Uznałaś, że jestem zbędnym szczegółem w tym równaniu.
Nikołaj Pietrowicz podniósł na nią wzrok. Nie było w nim gniewu, tylko niekończące się zmęczenie.
„Mówiłaś o świeżym mleku i świeżym powietrzu” – kontynuowała Lena, patrząc prosto na teściową. „Ale zapomniałaś, że dziecko potrzebuje przede wszystkim nie wędek i budek dla ptaków, ale swojego znanego świata”.
Jego rutyna, jego przyjaciele, jego mama. Nudzi się nie dlatego, że jest zły, ale dlatego, że wyrwałeś go z jego życia i nie dałeś mu nic w zamian poza swoimi pomysłami na „właściwe” dzieciństwo.
Przykucnęła przed Mishą.
— Chcesz iść do domu? Do swoich zabawek, do dzieci na podwórku?
– Chcę! – odpowiedział bez wahania Misza. – Babcia nie pozwala mi oglądać kreskówek, a dziadek ciągle mnie za to strofuje.
Lena wstała i spojrzała na zmarzniętych teściów i teściową.
– Zabieram syna. I umówmy się raz na zawsze. Jestem jego matką.
I tylko ja decyduję, gdzie i jak spędzi lato. Możecie być wspaniałymi dziadkami, ale tylko według moich zasad.
Wizyty – proszę. W weekendy – po wcześniejszym umówieniu. Ale koniec z „zdecydowaliśmy za ciebie”.
Nie podniosła głosu. Jej siła tkwiła w spokoju. Zinaida Pawłowna skinęła głową w milczeniu, spuszczając wzrok.
Lena szybko zebrała rzeczy Miszy, rzucając zieloną, poplamioną bieliznę na werandę. Piętnaście minut później siedzieli już w samochodzie.
„Mamo, jedziemy nad morze?” zapytał Misza, kiedy już zostaliśmy w tyle za wioską domków letniskowych.
„Na pewno pojedziemy, kochanie” – uśmiechnęła się Lena, czując, jak ogromny ciężar spada jej z ramion. „W sierpniu, tak jak planowaliśmy”.
Zerknęła w lusterko wsteczne. Droga była pusta. Przed nią było miasto, ich dom i ich własne lato. Lato, które jej potrzebowało.
Minął rok. Czerwiec znów rozpostarł swój ciepły, zakurzony koc nad miastem.
Na korytarzu znów stała znajoma dziecięca walizka, ale tym razem Lena ją pakowała. Sama. Bez pośpiechu i niczyich instrukcji.
„Misza, wziąłeś swoje samochody?” krzyknęła do pokoju syna.
– Zrozumiano! I dinozaura! – padła odpowiedź.
Slava wyszedł z kuchni z termosem. Podszedł do Leny i objął ją ramionami.
– Jesteś pewien, że tego chcesz? Może pójdziemy do parku?
Lena uśmiechnęła się i spojrzała na męża. W jego głosie słychać było szczerą troskę.
Zeszłoroczny incydent zmienił nie tylko ją, ale i jego. W końcu zrozumiał, że jego miejsce jest obok niej, a nie gdzieś pośrodku, między nią a rodzicami.
– Jestem pewien. Jedziemy na dwa dni. To nasza decyzja. Wszystko będzie dobrze.
Kiedy dotarli na daczę, już ich oczekiwano. Zinaida Pawłowna i Nikołaj Pietrowicz stali w bramie. Ale ich pozy nie miały dawnej władczości. Panowała w nich powściągliwa, wręcz nieśmiała radość.
– Dojechaliśmy, moi drodzy! – Zinaida Pawłowna najpierw przytuliła Lenę, potem syna, a dopiero potem wyciągnęła ręce do wnuka. – Misieńko, jak ty wyrosłaś!
Nikołaj Pietrowicz uścisnął dłoń Sławy i skinął Lenie głową jak mężczyzna.
– Czuj się jak u siebie. Już przygotowuję grilla.
Dacza wyglądała inaczej.
Zadbany, spokojny. W miejscu zdeptanej rabaty wyrosły nowe kwiaty, ale bez pretensji do wystawowej perfekcji. Po prostu dla piękna.
Misza, który miał już osiem lat, zachowywał się zupełnie inaczej. Nie pędził po okolicy, zmiatając wszystko na swojej drodze. Z zainteresowaniem podszedł do dziadka.
– Dziadku, pokażesz mi jak rozpalić ogień?
Nikołaj Pietrowicz rozkwitł.
– Jasne, pokażę ci! Chodź, pomożesz mi. Tylko uważaj.
Lena i Sława usiedli w wiklinowych fotelach na werandzie. Zinaida Pawłowna postawiła przed nimi dzbanek lemoniady.
„Odpoczywaj” – powiedziała. „Dziadek i ja odpoczywamy. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu powiedz”.
W jej głosie nie było śladu dawnego tonu. Nie próbowała już kierować ani instruować. Po prostu cieszyła się, że ich widzi.
Wieczorem, gdy siedzieli przy obiedzie, Misza nagle zapytał:
– Babciu, pamiętasz jak poplamiłem ci prześcieradło w zeszłym roku?
Zinaida Pawłowna wzdrygnęła się, ale natychmiast się uśmiechnęła.
– Pamiętam, jak mogłem nie pamiętać. Dobrze, że Lena wtedy przyjechała i wszystko naprawiła.
Spojrzała na synową z wdzięcznością. To spojrzenie zawierało wszystko: przeprosiny za przeszłość i uznanie, że miała rację.
Zanim Lena poszła spać, usiadła z Miszą w jego pokoju.
„Podoba ci się tu?” zapytała.
– Tak, – syn skinął głową. – Dziś było fajnie. A dziadek mnie nie zrugał. Powiedział, że wydoroślałem.
Zasnął spokojny i szczęśliwy.
Rano, gdy wychodzili, Zinaida Pawłowna wręczyła Lenie koszyk z pierwszymi truskawkami.
– To dla ciebie. Przyjdź, kiedy tylko zechcesz. Zawsze będziemy szczęśliwi.
„Kiedy tylko zechcesz” – powtórzyła w myślach Lena, wsiadając do samochodu. To były główne słowa.
Jechali do domu, a letnie słońce świeciło im w przednią szybę. Lena wiedziała, że przed nimi jeszcze wiele różnych lat i wiele wyjazdów na daczę.
Ale teraz to było ich wspólne terytorium. Terytorium, na którym nikt już nigdy nie nazwie jej niepotrzebną.