…Teściowa pokazała swoje prawdziwe oblicze już pierwszego dnia. Gościnna Inna Pietrowna, ta sama miła klientka, która tak bardzo chwaliła jej syna, zmieniła się w czujną nadzorczynię. Jej krytyczne spojrzenie śledziło każdy ruch Mariny: jak odstawia kubek, jak układa rzeczy w szafie, jak uśmiecha się do Olega. Komplementy zastąpiły złośliwe uwagi, a dumę z syna zastąpiła zazdrosna i zaborcza opieka.
Zamieszkali w mieszkaniu Olega, w którym Inna Pietrowna mieszkała od wielu lat, a teściowa uważała za swój obowiązek „nauczyć” młodą żonę prowadzenia domu, gotowania „porządnego” jedzenia (oczywiście takiego, jakie lubi Oleg), a nawet decydowania, kiedy i w co Marina ma się ubierać. Radość Mariny, tak wielka i bezgraniczna jeszcze kilka tygodni temu, zaczęła blednąć pod wpływem nieustannej krytyki i chłodnego odrzucenia ze strony teściowej.
Oleg zdawał się nie zauważać lub nie chcieć zauważać tego, co się działo. Dużo pracował, często wyjeżdżał w podróże służbowe na kilka dni, a gdy wracał, był zmęczony. Inna Pietrowna natychmiast otoczyła go opieką, mówiąc mu, jak biedna i nieszczęśliwa jest bez niego, a mimochodem wspominając o „braku doświadczenia” Mariny w życiu codziennym. Oleg posłuchał matki, pokiwał głową, a Marina poczuła się jak statystka na tej uroczystości upamiętniającej życie.
Minęły dwa miesiące. Te same dwa miesiące, które doprowadziły ich do ślubu Olega, teraz ciągnęły się w nieskończoność, wypełnione ciężką atmosferą i łzami w poduszce. Marina próbowała porozmawiać z Olegiem, wytłumaczyć jak bardzo jest jej ciężko, jak teściowa przytłacza ją swoją troską. Ale Oleg albo to zbagatelizował („Mama jest stara, nie zwracaj uwagi”), albo stwierdził, że Marina jest „zbyt wrażliwa” i nie rozumie, jak ciężko jest jego matce samej.
Ostatnią kroplą były przygotowania do rocznicy ślubu rodziców, która miała odbyć się w ich mieszkaniu. Inna Pietrowna wzięła wszystko w swoje ręce, opisując Marinie każdy krok, począwszy od listy zakupów („Oleżka nie lubi tego sera!”) po kolejność sprzątania („Nie chcesz przecież narazić mojego syna na wstyd przed jego rodziną?”). Kiedy Marina nieśmiało zaproponowała, że ugotuje jedno ze swoich popisowych dań, jej teściowa roześmiała się: „Kochana, na takie święta potrzebne jest prawdziwe gotowanie, a nie twoje dziewczęce eksperymenty”.
Marina spojrzała na nią, zauważyła ten zadowolony błysk w jej oczach i nagle zrozumiała. To nie jest jej życie, nie jej rodzina. Jej szczęście było mirażem, zbudowanym na pośpiechu i iluzjach. Oleg, tak odważny pod wodą, był bezsilny wobec manipulacji matki na lądzie.
Wieczorem, gdy Oleg wrócił z kolejnego treningu, Marina przywitała go w drzwiach, trzymając w rękach małą torbę.
- Oleg, musimy porozmawiać.
Skinął głową ze znużeniem i wyszedł na korytarz, gdzie już stała jego matka, gotowa podać mu kapcie i zapytać, jak minął mu dzień.
„Oleg” – przerwała im Marina drżącym, ale stanowczym głosem. – Wychodzę.
Oleg zamarł i odwrócił głowę. Inna Pietrowna aż złapała oddech. - Dokąd idziesz? Co to za bzdura? — wykrzyknęła teściowa.
- Dom. Do twojego domu, – Marina spojrzała Olegowi prosto w oczy. – Nie mogę tu dłużej zostać. Nie mogę tego zrobić.
W jego spojrzeniu nie było błagania ani zrozumienia, tylko konsternacja, która pod wpływem potępiającego spojrzenia matki szybko przerodziła się w irytację. - Marina, co to za sceny? — zaczął.
- Nie, Oleg. To nie jest scena. To jest moje życie. Którą ty i twoja matka zamieniłyście w klatkę.
Odwróciła się i wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą hałas oburzenia matki i milczenie męża. Idąc wieczorną ulicą Marina nie wiedziała dokąd idzie i co ją czeka. Ale po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła lekki powiew wolności, cienką, ale namacalną nitkę nadziei przebijającą się przez ruiny jej niespełnionego szczęścia. Zimne powietrze owiało jej twarz, a ona ruszyła naprzód, w stronę nieznanego, ale tym razem swojego, nie czyjegoś innego.