„Nie będę się opiekować chorą staruszką!” – powiedział mi mąż, kiedy zachorowałam, ale ja tylko splunęłam mu w twarz

„No, oto zupa” – Igor z hukiem postawił tacę na stoliku nocnym, aż cały rosół wylał się na śnieżnobiałą serwetkę.

Marina wzdrygnęła się, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na męża, na jego napięte plecy, na sposób, w jaki demonstracyjnie wycierał ręce o dżinsy.

Dwadzieścia lat razem, a teraz wydawał się obcy, zirytowany obcy.

„Dziękuję” – powiedziała cicho, próbując unieść się na łokciach. Jej ciało zareagowało tępym bólem, przypomnieniem tych absurdalnych schodów i dwóch miesięcy, które lekarz przepisał jej na leżenie w łóżku.

„Chodź, jedz, zanim wystygnie” – powiedział, nie odwracając się. „Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia”.

Rzeczy do zrobienia. Marina uśmiechnęła się gorzko. Jego „rzeczy” przez ostatnie dwa tygodnie składały się z krótkich wypadów do kuchni, niezadowolonego narzekania i długich rozmów telefonicznych w innym pokoju.

Przez pierwszy tydzień wciąż próbował udawać troskę: przynosił pomarańcze, pytał, czy czegoś potrzebuje. Ale jego cierpliwość nie trwała długo.

Kirill, ich osiemnastoletni syn, zajrzał do pokoju. Bez słowa podniósł książkę, którą Marina upuściła rano, i położył ją obok niej. Potem wziął tacę.

„Mamo, pozwól mi cię nakarmić?” Jego głos był cichy, ale pewny siebie. Spojrzał na ojca z wyrzutem, który ten jednak zignorował.

„Zrobię to sama, synu, dziękuję” – z wdzięcznością dotknęła jego dłoni.

Igor prychnął, wychodząc z pokoju. Jego irytacja była niemal namacalna w powietrzu, osiadając na meblach i mocząc pościel.

Marina patrzyła jak odchodzi, a coś w jej duszy, wiszące na cienkiej nici nadziei, zaczęło powoli pękać.

Wieczorem wrócił zły, pachnący ulicą i cudzymi perfumami. O nic nie pytała. Dlaczego? Odpowiedzi od dawna wisiały w powietrzu.

„Muszę iść do łazienki” – zapytała najdelikatniej, jak potrafiła, gdy przechodził obok łóżka. „Proszę, pomóż mi”.

Igor zamarł i powoli się odwrócił. Jego twarz wykrzywił grymas tak obrzydliwości, że Marina wstrzymała oddech.

Spojrzał na nią, leżącą tam bezradnie, a w jego oczach zabłysnął zimny, gniewny ogień.

– Znowu? Nie jestem twoją pielęgniarką! – warknął. – Nie będę się opiekować chorą staruszką!

Powiedział to. Powiedział te słowa, które zdawały się pochłaniać wszystkie kłamstwa ich wspólnego życia.

Marina spojrzała na jego przystojną, ale teraz brzydką twarz i poczuła jedynie lodowatą rozpacz. Cała miłość, cała czułość, całe wybaczenie, które gromadziła przez lata, obróciły się w popiół.

Spodziewał się łez, histerii, wyrzutów. Ale ona milczała.

Potem, zebrawszy resztki sił, uniosła się na łokciu i krótko, lecz celnie splunęła mu w twarz.

Igor cofnął się oszołomiony. Otarł policzek grzbietem dłoni, patrząc na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.

I spojrzała za siebie, a w jej spojrzeniu nie było już bólu ani miłości. Tylko pogarda.

W tym momencie zdała sobie sprawę, że to koniec. I po raz pierwszy od wielu tygodni zaczęła swobodnie oddychać.

Chwilowe osłupienie na twarzy Igora ustąpiło miejsca szkarłatnej wściekłości. Zrobił krok w stronę łóżka, a w jego oczach błysnęło coś naprawdę strasznego.

„Ty… co ty wyprawiasz?” syknął.

„Wynoś się” – głos Mariny był spokojny, ale brzmiał stanowczo. „Wynoś się. Z mojego domu”.

W tym momencie do pokoju wszedł Kirył. Zamarł w progu, widząc twarz ojca wykrzywioną gniewem i lodowaty spokój matki. Zrozumiał wszystko bez słów.

„Tato, co się dzieje?” zapytał, chociaż odpowiedź była oczywista.

„Wychodzę stąd…” Igor zawahał się, szukając odpowiedniego słowa, ale nie mógł go znaleźć. Odwrócił się, wszedł do sypialni i chwilę później dobiegł stamtąd odgłos wysuwanych szuflad. Pakował swoje rzeczy.

Kirill podszedł do łóżka matki i usiadł obok niej, w milczeniu biorąc ją za rękę. Nie patrzył na nią, jego wzrok był utkwiony w drzwiach, za którymi szalał jego ojciec.

Igor wybiegł z sypialni z torbą na ramieniu. Zatrzymał się w drzwiach, patrząc na żonę i syna. Jego wzrok był pełen jadu.

„Pożałujesz tego” – powiedział do Mariny. „Zostaniesz sama, chora i nikomu niepotrzebna. Zobaczymy, kto ci wtedy pomoże”.

Odwrócił wzrok w stronę Kiryła, oczekując wsparcia.

– Synu, chodź ze mną. Nie możesz z nią zostać.

Kirill powoli podniósł głowę.

– Odejdź, tato.

Powiedział to cicho, ale ostatecznie. Igor wzdrygnął się, jakby dostał policzek. Nie spodziewał się tego po synu.

Trzasnęły drzwi wejściowe. W mieszkaniu zawisła dzwoniąca pustka, ale nie przytłaczająca. Było czyste, świeże, jak powietrze po burzy.

„Mamo, jak się masz?” Kirill zwrócił się do niej, w jego oczach malował się niepokój.

„Teraz już wszystko w porządku” – odpowiedziała i uśmiechnęła się zmęczona, ale radosna.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było poproszenie syna, żeby zadzwonił i wymienił zamki. Następnego dnia, leżąc w łóżku z laptopem na kolanach, rozmawiała już ze swoim znajomym prawnikiem.

– Cześć, Sveta. Potrzebuję twojej pomocy.

„Co się stało?” Głos Swietłany był rzeczowy i opanowany.

Marina pokrótce przedstawiła sytuację.

– Zablokował wspólne konto. Wiedziałem, że to zrobi.

– Klasyka gatunku – zaśmiała się Swieta. – Masz jakieś własne oszczędności? Pierwszy raz?

Marina uśmiechnęła się chytrze.

– Jest jeden schowek. Zawsze się z niego śmiał, nazywał go „schowkiem wiewiórki”. Chyba nawet o nim nie pamiętał.

Dzięki pomocy Kirilla szybko przelała pieniądze na nowe, niedawno otwarte konto.

Kwota nie była ogromna, ale powinna wystarczyć na kilka miesięcy życia i rehabilitacji. Poczuła pierwsze ukłucie zwycięstwa.

Igor nie kazał nam długo czekać. Kilka dni później rozpoczął swoją drobną, paskudną walkę.

Najpierw wysłał kurierem paczkę. W środku znajdował się jej stary rodzinny album ze zdjęciami z wyciętymi wizerunkami rodziców.

Podpis na pocztówce brzmiał: „Przeszłość powinna pozostać przeszłością”.

Marina spodziewała się, że ją zaboli, ale czuła jedynie zimną furię. Trafiał tam, gdzie bolało najbardziej, ale chybiał. Ten ból już przeżyła, przekuwając go w czystą energię do walki.

„On próbuje cię złamać” – powiedział Kirill, zaciskając pięści.

„Nie uda mu się” – odpowiedziała spokojnie Marina, patrząc przez okno. „Wiesz, synu, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez te wszystkie lata żyłam niewłaściwie”.

Było mi wygodnie. Teraz chcę być szczęśliwy.

Podniosła słuchawkę telefonu i wybrała numer swojego byłego szefa.

– Cześć, Andriej Pietrowiczu. Tu Marina. Mam propozycję nowego projektu. Tak, jeszcze nie idę. Ale w głowie mi się wszystko układa.

Minęły dwa miesiące. Salon zamienił się w biuro.

Na stole stał nowy, wydajny laptop, obok którego leżały szkice, próbki tkanin i diagramy. Projekt, który Marina zaproponowała swojemu byłemu szefowi, okazał się „kopalnią złota”.

Ona, z zawodu projektantka krajobrazu, opracowała koncepcję pionowego zagospodarowania terenu dla biurowców miejskich. Pomysł ruszył.

Marina nie tylko chodziła, ale i fruwała po mieszkaniu. Każdy dzień zaczynała od ćwiczeń terapeutycznych, które zalecił jej rehabilitant.

Ból zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne wspomnienie. Na jego miejsce pojawiła się energia, o której dawno zapomniała.

Kirył był jej głównym wsparciem. Pomagał w zakupach, gotował obiady i z dumą obserwował, jak jego matka rozkwita na jego oczach.

Igor pojawił się w drzwiach w dniu, w którym Marina otrzymała swoją pierwszą dużą zaliczkę na projekt. Dzwonek dzwonił natarczywie, natarczywie. Kirył otworzył.

„Muszę porozmawiać z matką” – powiedział Igor, próbując dostać się do mieszkania. Wyglądał na pogniecionego. Jego drogi garnitur był workowaty, a pod oczami miał cienie.

„Ona jest zajęta” – warknął Kirill, blokując mu drogę.

– Kirył, nie denerwuj mnie!

– Tato, ostatnim razem powiedziałeś wszystko.

Marina wyszła z salonu. Wyprostowała się, opierając na eleganckiej lasce, która była raczej stylowym dodatkiem niż koniecznością. Zmierzyła Igora spokojnym, oceniającym spojrzeniem.

– Czego ci potrzeba, Igorze?

Zaskoczyło go jej ujęcie. Nie stała przed nim wyczerpana chorobą kobieta, lecz pewna siebie, piękna i silna nieznajoma.

– Marina… Ja… – zawahał się, jego arogancja gdzieś wyparowała. – Dałem się ponieść emocjom. Myliłem się. Zaczniemy od nowa? Tęsknię za tobą.

– Naprawdę? – Lekko przechyliła głowę. – Za czym właściwie tęsknisz? Za moimi obiadami? Za wyprasowanymi koszulami? Czy za tym, że zawsze milczałam, kiedy mnie upokarzałeś?

Igor wzdrygnął się.

– Wszystko zrozumiałem. Myliłem się. Ta druga… okazała się niewypałem. Potrzebowała tylko pieniędzy.

Marina się roześmiała. Nie głośno, ale ten śmiech sprawił, że Igor poczuł się nieswojo.

– Cóż za zbieg okoliczności. Tobie też zawsze brakowało tylko pieniędzy i wygody. Tylko tego nie zauważałeś.

Zrobiła krok do przodu, a jej wzrok stwardniał.

— Mieszkanie jest moje i mojego syna. Możesz wziąć samochód, jest zarejestrowany na ciebie. Przeleję połowę „rezerwy wiewiórczej”, z której się śmiałeś, na twoje konto. To twoja działka. Reszta jest moja. Składam pozew o rozwód.

Spojrzał na nią, nie wierząc własnym uszom.

– Ale… jak… jesteśmy rodziną.

– Nie ma już rodziny, Igorze. Sam ją zniszczyłeś tamtego wieczoru, nazywając mnie staruszką. Odejdź. I nigdy nie wracaj.

Odwróciła się i wróciła do salonu, nie oglądając się za siebie. Kirill cicho zamknął drzwi przed ojcem.

Marina podeszła do okna. Padał deszcz, zmywając kurz z miasta. Spojrzała na mokre dachy i po raz pierwszy od dwudziestu lat poczuła się całkowicie wolna.

Przed nią było nowe życie. I wiedziała na pewno, że będzie szczęśliwa.

***

Minęły trzy lata.

Marina stała pośrodku ogromnego, rozświetlonego słońcem ogrodu zimowego na dachu jednego z najbardziej prestiżowych centrów biznesowych miasta. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi, storczyków i sukcesu.

To był jej projekt, jej triumf, wizytówka jej obecnie prosperującej firmy: Ogrody Pionowe Mariny Wołkowej.

Laska dawno już zapadła w kąt szafy. Teraz jej ruchy były płynne i pewne siebie. W wieku czterdziestu ośmiu lat wyglądała lepiej niż w wieku trzydziestu. W jej oczach pojawił się błysk życia, a na ustach igrał lekki uśmiech.

„Mamo, to jest po prostu niesamowite!” powiedział znajomy głos za mną.

Odwróciła się. Kirył, dojrzały, wysoki, o rysach twarzy ojca, ale z jej oczami, patrzył na nią z uwielbieniem.

Kończył właśnie studia i odbył już staż w jej firmie, wykazując się niezwykłym talentem negocjacyjnym.

„Podoba ci się?” zapytała.

– Jasne! Jesteś czarodziejką – przytulił ją. – A tak przy okazji, dzwoniła Swieta. Powiedziała, że wszystkie dokumenty na mieszkanie są już gotowe. Teraz jest całkowicie twoje. Bez żadnych „ale”.

„Doskonale” – Marina skinęła głową. Ten ostatni węzeł prawny został w końcu rozwiązany.

Tego wieczoru, jadąc do domu swoim nowym samochodem, zatrzymała się na światłach. Padał mokry śnieg. Spojrzała na ludzi zgromadzonych na przystanku autobusowym i nagle zamarła.

Igor stał w tłumie.

Znacznie się postarzał. Jego drogi płaszcz zastąpił prosta kurtka, twarz mu zwiędła, wzrok matowy i zmęczony.

Trzymał w rękach plastikową torbę z supermarketu i wpatrywał się w jeden punkt, nie zauważając niczego wokół siebie. Człowiek, który doznał kompletnego załamania.

Ich oczy się nie spotkały.

Był zaledwie kilka metrów od niego, ale między nimi rozciągała się cała otchłań, składająca się ze zdrady, bólu i jego późniejszego odrodzenia.

Marina nie czuła ani złości, ani litości.

Nic. Stał się dla niej po prostu częścią miejskiego krajobrazu, obcym człowiekiem na przystanku autobusowym. Przeszłość nie miała już nad nią władzy.

Zapaliło się zielone światło.

Płynnie nacisnęła pedał gazu, a samochód z łatwością potoczył się do przodu, zostawiając za sobą przystanek, mokry śnieg i mężczyznę, który kiedyś był jej mężem.

Włączyła muzykę i uśmiechnęła się do swoich myśli. Czekał na nią przytulny dom, kolacja z ukochanym synem i nowe, ekscytujące projekty.

Nie szukała nowej miłości, bo znalazła coś o wiele cenniejszego – siebie. A to spotkanie było najważniejsze w jej życiu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *