Victor obudził się z ciszy. Leżał tak przez kilka sekund, gapiąc się w sufit, próbując zrozumieć, co jest nie tak. I nagle zdał sobie sprawę, że Olga zniknęła. Łóżko obok niego było zimne, jej poduszka była starannie wymięta. Nie było zapachu kawy. Nie było szelestu kroków w kuchni. Mieszkanie wydawało się niezwykle puste: tylko tykanie zegara i ledwo słyszalny szum windy za ścianą przypominały mu, że życie wciąż gdzieś toczy się dalej.
Przypomniał sobie, jak Olga stała przy oknie poprzedniej nocy, obejmując się, jakby było jej zimno.
„Potrzebuję urlopu. Od ciebie” – powiedziała cicho, niemal przepraszająco.
„Mówisz poważnie?” Nawet nie wstał z kanapy, ale nadal klikał w pilota.
Ona tylko skinęła głową, nie patrząc na niego. A on, uparcie przekonany, że do rana wszystko się skończy, po prostu poszedł spać.
Teraz krążył po mieszkaniu, jakby był tam sam po raz pierwszy. Na lustrze w korytarzu był ślad jej palców. Na krześle w sypialni leżał zapomniany ciepły sweter. A w kuchni kartka papieru:
„Nie szukaj. Nie obrażam się. Jestem po prostu zmęczony byciem tym, który zawsze rozumie. Muszę pamiętać o sobie. Nie bądź zła. Ola.”
Usiadł przy stole, mechanicznie otworzył lodówkę – pusta. Jak mógł wcześniej nie zauważyć, ile jej było w ich domu? Jej porządku, jej troski, jej ciepła… Ona, cicha i silna, zawsze obecna, nawet gdy zapomniał podziękować.
Myślał o tym, jak dawno nie powiedział jej prostych słów: „Jak się masz?”, „Jesteś zmęczona?”, „Cieszę się, że jesteś ze mną”. Wszystko wydawało się oczywiste. Okazało się, że tak nie jest.
Wyjął telefon. Długo patrzył na jej awatar. Poczucie winy drapało go w piersi.
- Ol, przepraszam. Weź tyle wolnego, ile potrzebujesz. Ale wiedz jedno – nie chcę już być bez ciebie. Nauczę się być tam naprawdę. Nie strać mnie całkowicie.
Nie było odpowiedzi. Ale wiedział – teraz wszystko zależało od niego. Nie od słów. Od czynów. Od oczekiwań. Od pokory.
Odłożył pilota, odłożył naczynia, włączył pralkę. Zaczął najlepiej jak mógł, od drobiazgów. Żeby, gdyby wróciła, poczuła, że usłyszał.
Victor bał się ruszyć. Wydawało się, że jeszcze jeden fałszywy ruch i wszystko okaże się snem. Stał na korytarzu, tak jak pierwszego dnia, kiedy się do niego wprowadziła. Wtedy też nie wierzył, że ona jest z nim. Teraz nie wierzył, że ona znowu tu jest.
Olga podniosła wzrok znad kubka, odbijając jego zdezorientowane, winne spojrzenie.
„Nie będę długo”, powiedziała cicho. „Na razie tylko na kolację. Nadal potrzebuję czasu”.
Skinął głową.
„Dziękuję za przybycie” – wyszeptał, siadając naprzeciwko.
Jedli w milczeniu. Powoli. Jakby uczyli się być razem na nowo. W oczach Olgi nie było już ciepła, ale nie było też wyrzutu. Było oczekiwanie. Patrzyła, jak odkłada widelec, nalewa wodę i nie zadaje pytań. Widziała, że się stara.
Po kolacji wstała.
„Pójdę” – powiedziała po prostu.
„Czy mogę odprowadzić cię do domu?” – zapytał.
„Nie ma potrzeby. Ale jeśli chcesz, zadzwoń jutro”.
Stał przy oknie, aż jej sylwetka zniknęła za rogiem. Serce waliło mu w piersiach. Nie przegrał. Dano mu szansę.
Nie zadzwonił przez kilka następnych dni. Napisał krótko: „Dobrze spałeś?” lub „Przypomniałem sobie, jak bardzo lubisz konwalie. Kupię trochę, może będziesz chciał wpaść”.
Zaczął żyć inaczej. Sprzątał mieszkanie. Sam sprzątał. Czytał książki, które ona kochała. Gotował, nawet jeśli dla siebie. Zapisał się na terapię. Nie po to, żeby ją odzyskać, ale żeby stać się osobą, którą kiedyś kochała.
Miesiąc później przyszła znowu. Z torbą, bez słów. Powiedziała tylko:
- Chcę zobaczyć, jaki jesteś teraz.
I została na weekend. A potem na tydzień. I pewnego dnia obudził się… czując zapach kawy i szelest jej kroków w kuchni. I zdał sobie sprawę, że ona znowu jest w domu. Nie dlatego, że mu wybaczyła. Ale dlatego, że wierzyła, że on już jej nie traktuje jak coś oczywistego.
Podszedł do niej i objął ją ramieniem.
„Dziękuję, że wróciłaś
”. „Dziękuję za zrozumienie” – wyszeptała i przycisnęła policzek do jego piersi.
Teraz w domu nie było już ciszy, tylko spokój. Żadnej samotności, tylko bliskość. I wakacje się skończyły. Rozpoczęło się nowe życie. Razem.
Minęło pół roku. Dom wypełnił się nowymi dźwiękami: teraz Wiktor wstawał rano pierwszy i gotował śniadanie. Czasem się poparzy, czasem zapomni włączyć czajnik – ale Olga się uśmiechała i zjadała wszystko, co przynosił. Najważniejsze, że znów się śmiała. Śmiała się prawdziwym, nie zmęczonym śmiechem. Jak przedtem, jak na samym początku.
Poznali się na nowo. Rozmawiali. Siedzieli obok siebie w milczeniu, nie bojąc się ciszy. Victor zrozumiał: kochać to nie robić głośnych rzeczy, ale być tam w prosty sposób. Nie czekać, aż się załamie, ale czuć jeszcze przed tym.
Pewnej niedzieli, gdy sprzątali, Olga podeszła do niego od tyłu i przycisnęła policzek do jego pleców.
„Byłam wtedy na krawędzi” – wyszeptała. „Myślałam, że zniknęłam”.
Odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
„To moja wina. Ale nie pozwolę, żebyś znów poczuła się samotna. Nigdy”.
Skinęła głową.
„Już to czuję”.
Wiosną poszli do tego samego lasu, w którym wiele lat temu byli na wędrówce. Wtedy wszystko wydawało się łatwe i beztroskie. Teraz wydawało się znaczące. Trzymał ją za rękę i szedł powoli, żeby się nie zmęczyła.
Przy ognisku zapytała:
„A co by było, gdybym nie wróciła?”
Zastanowił się nad tym.
„I tak zacząłbym się zmieniać. Aby stać się godnym przynajmniej mojego wspomnienia o tobie”.
Odwróciła się, ale zobaczył: łza błyszczała na jej policzku. Nie z bólu. Z ulgi.
Wrócili do domu. Otworzył drzwi i po raz pierwszy od dawna powiedział z przekonaniem:
- Proszę. Dom czekał na ciebie.
Ona się zaśmiała: - Nie dom. Ty.
Rok później na ścianie pojawiła się oprawiona fotografia – oni dwoje, w tym samym lesie. Olga trzymała bukiet konwalii, a Wiktor uśmiechał się szeroko i szczerze, jak dziecko. Pod fotografią wisiał napis, który sam sobie nakazał: „Punkt powrotu”.
Bo czasami potrzebujesz wakacji, żeby pamiętać, dla czego warto zostać.
A miłość to nie nawyk. To wybór. Każdego dnia.