Szedłem przez cmentarz i zobaczyłem swoje imię i zdjęcie na grobie. A na nagrobku była data: jutro…

Szedłem przez cmentarz i zobaczyłem swoje imię i zdjęcie na grobie. A na nagrobku była data: jutro…

Po prostu szłam. Bez żadnego konkretnego celu.
Szary poranek, lekki deszcz, marzec. Cmentarz był jak przypadkowy zakręt. Chciałam tylko trochę ciszy.
Mama zawsze mówiła: „Jeśli masz ciężkie serce, idź tam, gdzie jest naprawdę cicho. Tam zrozumiesz, co jest ważne”.

Więc poszła. Zatrzymała się przy starym dębie, tym, który moja babcia i ja używałyśmy jako punktu orientacyjnego. Wciągnęła powietrze. Dziwny spokój.
I nagle jej wzrok zatrzymał się na czymś.
Na fotografii. W kolorze. Znajomej.
Mnie .
Moją twarz, mój uśmiech. Nawet nieszczęsną fryzurę, jak w zeszłym roku.
Imię było moje.
Nazwisko było jak w paszporcie.
A data…
Data śmierci. Jutro.

Zacząłem się trząść. Zajęło mi chwilę, zanim zdałem sobie sprawę, że to nie był sen. Pod moim płaszczem było zimno, jakby całe ciepło opuściło moje ciało.
Usiadłem prosto na mokrej ziemi. Ludzie przechodzili obok, niektórzy szeptali, niektórzy po prostu patrzyli na boki.
A ja siedziałem. Patrzyłem.
Na siebie.

W mojej głowie huczało: żart? błąd? zły gust?
Ale w środku nie było strachu. Była pustka. I pytanie: „A co jeśli to prawda?..”
A co jeśli jutro będzie koniec?

Po raz pierwszy zobaczyłem siebie z zewnątrz. Uśmiech jest jak maska. Zdjęcie jest jak fałszywe życie.
Dokąd biegnę? Dla kogo? Dlaczego?
Wieczny wyścig. Praca. Aby zadowolić. Aby się dostosować. Nie denerwować. Nie spóźniać się. Nie sprawiać kłopotu.

Pomyślałem o mojej matce – dzwoniła wczoraj. Rozłączyłem się.
O moim ojcu – poprosił mnie, żebym przyszedł. Powiedziałem: „Nie ma czasu”.
O przyjacielu, którego nie widziałem od dawna.
O sobie – od którego nie słyszałem od dawna.

I oto jestem – przy własnym grobie.
I po raz pierwszy rozumiem: żyję tak , jakbym już umarł.
Bez uczuć. Bez pauz. Bez prawa do popełnienia błędu.

Wstałem. Moje ręce się trzęsły.
Ale oddychałem.
Głęboko. Naprawdę.

W drodze do domu zatrzymałem się u taty.
Potem zadzwoniłem do mamy.
Poszedłem odwiedzić przyjaciółkę – bez ostrzeżenia, po prostu ją przytuliłem.

A wieczorem siedziałem przy oknie. Bez telefonu. Bez niczego do roboty.
Patrzyłem na mokre dachy i zrozumiałem: jutro jest darem .
I może ten grób nie jest o śmierci. Ale o początku .

Noc była niespokojna. Nie mogłem spać, jakby coś we mnie się odbudowywało.
Ciągle przypominałem sobie to zdjęcie. Moje. Zbyt znajome.
I pytanie nie dawało mi spokoju: Kto postawił grób? Dlaczego? Po co?

Poranek – to właśnie „jutro” – nadszedł cicho.
Otworzyłem oczy i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było posłuchanie mojego serca. Biło.
Powoli, spokojnie.

Nadal żyję.

Na śniadanie owsianka, taka jaką robiła moja mama, kiedy byłem dzieckiem.
Po raz pierwszy od dawna, bez telefonu w ręku. Bez pośpiechu.
Potem poszedłem na cmentarz.
Musiałem zrozumieć.
Sprawdzić.

Miejsce jest to samo.
Dąb.
I – tak.
Płyta nadal tam jest.
Podszedłem bliżej.

Ale coś się zmieniło.
Nagrobek był pusty.
Zdjęcie zniknęło.
Imię zostało wymazane.
Data została zmyta przez deszcz, jakby nigdy jej tam nie było.

Stałem i patrzyłem, a w środku nie było strachu, ale… wdzięczność.
Może to był znak. Ostrzeżenie. Dar z góry. Albo jakoś sam go stworzyłem, żeby się obudzić.

I wtedy zauważyłem starszą kobietę. Siedziała na ławce niedaleko, owinięta szalem. Patrzyła na mnie.
„Czy znalazłeś swoje życie?” – powiedziała nagle. Jej głos był cichy, jakby wiedziała.

  • Wybacz mi?..
  • Nie bój się. Mnie też kiedyś pokazano mój grób. To nie przekleństwo. To szansa. Nie każdy z niej korzysta.
  • Czy ty… myślisz, że to prawda?
  • A czy czujesz, że to nieprawda?

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po prostu skinęłam głową.
„Żyj. Nie czekaj, aż będzie za późno” – powiedziała i odeszła.
Powoli. Spokojnie. Jakby wszystko było w porządku.

Stałem tam przez długi czas. Potem poszedłem do domu, w mżącym deszczu.
W mojej głowie była tylko jedna myśl:

Nie chcę zmarnować ani jednego dnia.
Ani jednej chwili z moimi bliskimi.
Ani jednej okazji, żeby powiedzieć: „Przepraszam”, „Kocham cię”, „Jestem z tobą”.
Życie to nie harmonogram. Nie termin. Nie wyścig.
Życie jest tu i teraz.

Wróciłam do domu, zdjęłam buty, zaparzyłam herbatę i napisałam swój pierwszy list – do siebie.
Prawdziwego mnie.
Żywego mnie.

Minęły trzy miesiące.
Stałem się inny – nie paszportem, nie wyglądem. Ale wyglądem, oddechem.
Zacząłem żyć.

Po raz pierwszy od dawna wziąłem urlop — tak po prostu. Nie dlatego, że „dni miały się skończyć”, ale dlatego, że chciałem być nad morzem.
Spojrzałem na fale, ustawiłem telefon w trybie samolotowym. I się śmiałem. Naprawdę.
Pozwoliłem sobie być… żywym.

Rzuciłem pracę, która powoli mnie zabijała — noszenie krawata, picie kawy i odczuwanie paniki w piersi.
I otworzyłem mały warsztat. Coś, o czym marzyłem przez dziesięć lat.
Tworzę rzeczy własnymi rękami — drewniane pudełka, lampy, ramki na zdjęcia.
Ludzie przychodzą do mnie. Piją herbatę. Opowiadają mi o sobie.
I mówią: „To jest jakoś… prawdziwe tutaj”.
A ja się uśmiecham.

Często widuję moją mamę.
Razem pieczemy ciasta. Słucham jej, patrzę na zmarszczki wokół jej oczu i myślę: Boże, jak mogłam tak obok niej przebiec…
Pewnego dnia siedzieliśmy z ojcem na podwórku, w milczeniu. Położył mi rękę na ramieniu i powiedział:

  • Dziękuję, że wróciłaś.

Nie umarłem tamtego dnia.
Narodziłem się .
I każdy dzień teraz to nie strach przed „nieudaniem”, ale radość z „udania”.
Przytulić.
Zadzwonić.
Być.

A fotografia na płycie…
Może zniknęła, bo spełniła swoje zadanie.
Pokazywała, gdzie mogłem pozostać – zimny, kamienny, bez twarzy.
Ale wybrałem ciepło.
Wybrałem życie.

Teraz czasami przechodzę obok tego dębu.
Czasami widzę kogoś siedzącego tam, zdezorientowanego, zagubionego.
I zostawiam mu małą notatkę pod ławką:

„Nadal tu jesteś. To znaczy, że wszystko jest możliwe. Nie bój się zacząć od nowa

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *