– Znów zostawiasz śmieci na korytarzu? – Artem stał w płaszczu, z torbą w ręku. – Cały dzień jestem w pracy, wieczorem idę do sklepu, a jeszcze muszę posprzątać twój bałagan?
— Wiadro było pełne, zawiązałam je i odłożyłam worek. A potem musiałam się zająć Sanką, miał gorączkę… — Ola poprawiła gumkę na rękawie i westchnęła ze zmęczenia. — Nie miałam czasu.
– Nie masz czasu na nic. Od lat. Trójka dzieci, prawda? Wtedy możesz czasem włączyć mózg.
– Włączam. Tylko niektórzy nie chcą tego zauważyć.
– No tak. Jesteś zajęty. Puree, nocniki, przedszkole, szkoła… To takie trudne. A ja, to znaczy, nie męczę się?
„Nie mówię, że nie jesteś zmęczony” – powiedziała cicho, powściągliwie. „Po prostu może nie rozumiesz, jak to jest nie spać porządnie przez rok. A potem uśmiechać się rano”.
– Sama to wybrałaś. Chciałaś zostać w domu. Marzyłaś o dzieciach.
– I co?
– To prawda. Chciałeś tego, więc oto jest. Nie mogę tego znieść.
— Co masz na myśli mówiąc „nie możesz”?
– To wszystko. Wychodzę.
– Czy ty po prostu opowiadasz dowcipy?
– Nie, Olya. Mówię poważnie. Wynajęłam mieszkanie, jutro przeniosę resztę rzeczy. To tyle. Jesteśmy dorośli, nie histeryzujmy. Chcę zacząć żyć normalnie.
– A co to było? Nie życie?
– To jest… jakieś bagno. Jestem zmęczony. Ty jesteś zmęczony. To wszystko. Musimy wyjść.
— A dzieci?
— Nie zostawiam dzieci. Zostawiam… to. Od wiecznego zmęczenia, od marudzenia, od siebie, może. Nie wiem. Nie chcę już tego.
Ola długo milczała. W pokoju słychać było kaszel dziecka.
– Porzuciłeś trójkę dzieci, bo ci się nudzi?
– Nie wywracaj tego do góry nogami. Kocham ich. Będę ich odwiedzać, płacić alimenty. Wszystko tak jak powinno być.
– Alimenty? Mówisz poważnie?
– No, czego chcesz? Nie jestem milionerem. Ale zrobię to dobrze. Tylko teraz będziemy mieszkać osobno.
„Życie osobno…” powtórzyła, jakby próbując smaku nowego słowa. „Myślisz, że to łatwe? Jestem sama z trójką dzieci?”
– Miliony tak żyją. Dasz sobie radę. Jesteś silną kobietą.
– Artem…
– To już koniec, Ol. Wychodzę. Nie chcę żadnej sceny. Im szybciej, tym łatwiej. Dla wszystkich.
Odszedł. Po prostu się odwrócił i wyszedł. Bez łez. Bez uścisków z dziećmi. Bez oglądania się za siebie.
Po zamknięciu się drzwi za nim, Ola nie płakała. Poszła do kuchni i wyjęła garnek, aby wstawić makaron. Najstarszy, Ilja, stał w drzwiach.
– Mamo, czy tata wyszedł?
– Odszedł.
– Czy on wróci?
– Nie wiem, Iljuszu. Dopóki nie wróci.
– Dlaczego?
– Ponieważ dorośli czasami zachowują się głupio. Nawet jeśli myślą, że robią to, co słuszne.
– On nas już nie kocha?
– Kocha. Ale to nie znaczy, że wie, jak być z nami. Trudno to wytłumaczyć.
– Nie chcę, żeby odchodził.
– Ja też nie chcę. Ale on wyszedł.
Środkowa, Katia, wbiegła do pokoju boso.
– Czy tata niedługo przyjdzie?
– Nieprędko.
– Dlaczego?
– Ponieważ postanowił żyć samotnie.
-Czy mogę z nim zamieszkać?
Ola zakryła twarz dłonią. Potem się przygotowała.

– Nie, kotku. Na razie jesteś z nami. W domu. Mamy tu szczoteczkę do zębów i twojego misia.
Sanka zaczęła kaszleć. Podeszła do niego, przykryła go kocem, sprawdziła czoło.
„Ma gorączkę”. Ilya obejrzał się za siebie. „Dasz mu syrop?”
– Tak, przyniosę. Proszę przynieść ze stołu kuchennego. Syrop truskawkowy.
Podczas gdy dzieci jadły makaron i kłóciły się, która postać z kreskówki jest silniejsza, Ola spojrzała przez okno. Śnieg padał cicho, leniwie. Jutro będzie trudno. Ale wczoraj też było trudno. I przedwczoraj.
Następnego dnia przyszła jej matka. Przyniosła zupę i skarpetki.
„Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj?” spojrzała surowo.
– Co mówisz? Że zostałem porzucony?
– Nie odszedł. Po prostu uciekł jak szczeniak.
– Nie ma potrzeby, mamo.
– A ty? Będziesz milczeć? Ty wytrzymałaś cały ten czas. Ty gotowałaś, on jadł. On się marszczył, ty milczałaś. A teraz on jest wolnym człowiekiem, a ty samotną matką?
– Wydaje się, że tak.
– A co zamierzasz zrobić?
— Mieszkać. Pracować. Może wynajmę jeden pokój, nie potrzebujemy aż tyle miejsca. Znajdę pracę zdalną. Sasha idzie na urlop macierzyński, jej mieszkanie się zwalnia. Spróbuję.
– Nie pracowałaś odkąd urodziłaś Katię.
– Teraz muszę.
Matka podeszła i ją przytuliła. Mocno.
Tydzień później w domu pojawiła się dziewczyna o imieniu Marina. Młoda, z zielonym plecakiem. Wynajęła pokój od Olyi. Studiowała w szkole nauczycielskiej i pracowała na pół etatu jako korepetytorka.
– Potrzebujesz pomocy z Sanyą? Jestem dobra z dziećmi. Pracowałam nawet na obozie.
– Jeśli chcesz, pomóż. Nie odmówię.
Marina położyła najmłodszą do łóżka, zagrała z Katią w lotto, przywiozła chleb po drodze. Po raz pierwszy od dawna Ola poszła sama do sklepu, wzięła prysznic i po prostu wypiła kawę przy stole bez dziecinnego „Mamo, on mnie popchnął!”.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Cześć?
– Cześć.
– Kto to jest?
– Artem.
Cisza.
— Chciałem wiedzieć, jak się masz. Jak się mają dzieci.
– Żyjemy. Dziękuję za pytanie.
— Ja… mogę do nich zadzwonić?
– Możesz. Tylko nie w nocy, jak ostatnio. Oni już spali.
– Okej. Przepraszam.
– Żegnaj, Artem.
Olya się rozłączyła. Katya podeszła i pociągnęła ją za rękaw.
– Mamo, mogę iść na balet? Nasza dziewczyna idzie.
– Zobaczymy, kotku. Jeśli będziemy mogli, to na pewno to zrobimy.
***
– Ilya, proszę wstań. Jest już za dziesięć ósma, znowu się spóźnisz.
– Jasne, jasne…
– Wstawaj, powiedziałem. Jedną ręką trzymam Sankę, mieszam kaszę, Katya nie może zapiąć plecaka, a ty leżysz.
– Czy mogę dziś po prostu nie iść?
– Nie, nie możesz.
Ola zręcznie przeniosła młodszego na biodro, zdjęła garnek z kuchenki i postawiła talerz na stole.
— Masz sprawdzian z matematyki.
– Właśnie o to chodzi. Nadal nie będę pisać.
— Gdybym nie wiedział, nie martwiłbym się. To tyle, biegnij i umyj się.
Ilya powoli z trudem dotarł do łazienki. W tym momencie zadzwonił domofon.
– Kto jest dziś rano… Cześć?
– Dzień dobry. Kurier z usługą dostawy. Masz paczkę.
— Jaki inny pakiet?
— Tutaj jest napisane: „Dla dzieci od taty”. Czy otworzysz drzwi?
Olya nacisnęła przycisk i otworzyła drzwi. Po chwili na podeście pojawił się facet z pudełkiem przewiązanym wstążką. Podpis był rozpoznawalny – to samo pospieszne, krzywe pismo.
„Dziękuję…” wzięła pudełko.
Katia natychmiast podbiegła:
– Czy to dla nas? Mogę to otworzyć?
– Poczekaj. Teraz zmienię Sance ubranie i wtedy zobaczymy.
W pudełku znajdowały się zabawki, miękkie koce i zestaw czekoladek z notatką:
„Do moich ukochanych dzieci. Tęsknię za wami. Tato.”
Olya westchnęła. Wydawało się, że to nic złego, ale było jakieś lepkie uczucie – jakby próbował ją przekupić.
Po obiedzie położyła najmłodszą do łóżka, posadziła Katię do rysowania, a gdy zapadła cisza, usiadła przy laptopie.
Praca zdalna – korekta tekstów, proste tłumaczenia. Przyjaciel zaproponował kilka zleceń.
„Sto rubli za tysiąc znaków. Niewiele. Ale przynajmniej coś” – mruknęła pod nosem.
Ktoś puka do drzwi. Marina, w płaszczu i z torbą strunową.
– Cześć. Idę do sklepu, jajka były w promocji – powinieneś kupić? Mam jeszcze trochę bonusów.
– Weź to. Dziękuję bardzo.
— Pójdę później do apteki, może Sance czegoś potrzeba?
– Jeszcze nie. Gorączka spadła. Wczoraj spałem prawie spokojnie.
– No cóż, to dobrze. – Marina odeszła.
– Z pewnością.
Kiedy dziewczynka odeszła, Katia spojrzała na matkę poważnym wzrokiem.
– Mamo, a co z Mariną? Czy ona jest czymś w rodzaju niani?
– Nie. Mieszka z nami i tylko pomaga.
– Podoba mi się.
– Ja też. Ona jest miła.
***
Kilka dni później zadzwonił mój przyjaciel Sasha.
– No więc, jak się masz?
– No cóż, to tyle. Pracuję. Trochę. Jestem zmęczony. Dzieci się biją.
– Jesteś bohaterem. Wiesz co – szukają redaktora w moim biurze. To nie jest pełny etat, możesz pracować zdalnie przez dwie godziny dziennie. Nie płacą dużo, ale jest stabilnie.
– Gdzie to jest?
— To samo miejsce, w którym jestem. Odchodzę — stanowisko staje się dostępne. Napisz CV. Po prostu bądź szczery: trójka dzieci, freelancer, odporny na stres — wszystko takie, jakie jest.
– Napiszę. Dziękuję.
– A także… Artem był tutaj w barze. Z chłopakami. Nie wyglądał najlepiej. Pił piwo i marudził.
– O czym?
— O samotności. O tym, jak wszystko w domu go drażniło, a teraz jest tak, jakby nikogo nie potrzebował. Mówił, że Katyę pamięta w snach.
– Ciekawe, przypomniałem sobie, że ma dzieci. Cud.
– Olu, jesteś zły?
— Już nie wiem. Czasem się wściekam. Czasem nie obchodzi mnie to. Czasem myślę: dobrze, że odszedł.
***
Artem naprawdę zaczął pisać częściej. Czasami było to po prostu „jak się masz?”, czasami prosił o zdjęcia dzieci, czasami narzekał na pracę.
Ola odpowiedziała krótko, bez wrogości, ale i bez ciepła.
Pewnego wieczoru zadzwonił.
– Czy możemy porozmawiać? Nie po to, żeby się kłócić. Po prostu… porozmawiać.
– Mówić.
– Jak się masz?
– Jestem zmęczony. Sanka ma katar. Katya rozdarła czapkę. Ilya dostał C za dyktando. Poza tym jest ok.
— Może mogę w czymś pomóc?
– Na przykład?
– No cóż, nie wiem. Chodź, zabierz dzieciaki na cały dzień, żebyś mogła odpocząć.
– Myślisz, że przybiegną do ciebie? Po tym, jak wyjdziesz?
— Chcę po prostu… być blisko. Nie cały czas. Czasami.
– Spróbuj. W niedzielę. Tylko jeśli się zgodzą.
***
W niedzielę przyszedł. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Spojrzał na Ilję nieśmiało, jakby przed obcym nastolatkiem. Podwiózł Katię, ona się zaśmiała. Bał się zabrać Sankę, ale sam się wyciągnął. Zabrał ich do parku, potem do pizzerii.
Kiedy wrócili, Ola otworzyła drzwi i zapytała:
– Jak poszło?
– Wszystko w porządku. Kupiłem im… po zabawce. Tylko… Ilya prawie nie mówił.
– Cóż, to naturalne. On jest obrażony.
– Rozumiem.
— Rozumienie i czucie to dwie różne rzeczy.
– Pracuję nad tym.
— Kontynuuj pracę.
Stał przez chwilę, po czym poszedł do wyjścia. Odwrócił się przy drzwiach.
– Wyglądasz dobrze.
– Ponieważ już nie płaczę w łazience.
***
W nocy Ola leżała i patrzyła w sufit. Dzieci spały. Bolały ją plecy, ale w środku czuła jakieś dziwne uczucie – jakby sobie poradziła. Nie wygrała, nie stała się silną kobietą w modnych butach, ale po prostu… pozostała na miejscu i się nie złamała.
Otrzymałem wiadomość od Artema:
„Dziękuję za spotkanie. Bardzo za tobą tęsknię.”
Ona nie odpowiedziała.
***
– Mamo, jutro mam lekcję czytania w przedszkolu! – podskakiwała Katia, trzymając w rękach podniszczoną książkę z wielkim zającem na okładce.
– Świetnie. Poćwiczymy wieczorem. Po kolacji.
– Co na obiad?
– Kotlety gryczane z kurczakiem.
– Jeszcze raz? – Ilja, nie podnosząc głowy znad tabletu, westchnął.
– Nie znowu, ale jeszcze raz. Pieniądze nie spadają z nieba.
— A gdyby tata mieszkał z nami, to czy wtedy byśmy spadli?
– Nie, Iljusza. Wtedy po prostu znalazłby się ktoś, kto wyniesie śmieci.
– Mamo, czy to żart?
– No… prawie.
***
Ola smażyła kotlety, Katia rysowała przy stole krokodyla o siedmiu nogach. W domu pachniało smażoną cebulą i czymś przytulnym, jak stary koc.
Marina wróciła z uniwersytetu z torbą w rękach.
– Wpadłam do sklepu. Był tam krem w promocji. Czy okaże się przydatny?
– Marin, naprawdę nie musisz…
— Przecież tu mieszkam. A śmietanka to inwestycja w mój poranny nastrój.
Ola się uśmiechnęła:
– Przekonałeś mnie.
***
Wieczorem siedzieli przy stole i jedli. Sanka rozsmarowywał grykę na krześle, Ilja próbował mówić z pełnymi ustami, a Katia czytała głośno na głos:
— „A potem zając powiedział: „Nie boję się ani wilka, ani lisa, bo mam… przyjaciół!” Spojrzał triumfalnie na matkę.
– Dobra robota. Wyraziste.
— Czy jutro będę mogła założyć sukienkę?
– Niebieski? Jest w praniu.
– Proszę, sam to umyję!
– Okej. Tylko nie zapomnij zdjąć mu medalionu. Pamiętaj, ostatnio utknął w maszynie.
Później, gdy dzieci spały, Ola usiadła w swoim pokoju, włączyła laptopa i zaczęła edytować kolejny tekst. Było nudno, ale spokojnie. Nie czuła się szczęśliwa – ale czuła się sobą. Całkowicie. Nowo.
Telefon zawibrował.
Artem:
„Czy mogę zadzwonić? Dwie minuty.”
Zastanowiła się chwilę, po czym odpowiedziała krótko:
“Dzwonić.”
– Cześć.
– Cześć.
— Chciałem tylko… zapytać, jak minął Ci dzień.
— Jak zwykle. Praca, dzieci, gryka, zające. A u ciebie?
– No cóż… Chyba zwariowałem. Widzisz, wchodzę do mieszkania – a tam cisza. Czajnik się gotuje – i nikogo to nie obchodzi. Nikt nie dzwoni. Nikt nie prosi o pokazanie kreskówki. Wkurza nawet to, że nikt nie jest wkurzający.
– No cóż, tego właśnie chciałeś.
– Tak. Ale nie w ten sposób.
– Artem, nie opuściłeś tylko mieszkania. Opuściłeś życie trójki dzieci.
– Nie sądziłem, że tak się stanie.
– I nie myślałam, że dam radę. Ale jest – gryka się nie przypaliła, dzieci czytają, ja pracuję. Patrz, nie rozpadło się.
– Jestem z ciebie dumny. Naprawdę.
– Jesteś dumny? Teraz? To… nie jest konieczne, okej?
Przez chwilę milczał.
– Stałaś się piękna. Uśmiechasz się. Mówisz spokojnie. Patrzyłam na ciebie tego dnia, kiedy przyjechałam odebrać dzieci – promieniełaś.
– Po prostu śpię więcej niż trzy godziny dziennie. I nie słucham ludzi, którzy mówią, że „nic nie robię”.
– Byłem głupcem.
– Był?
Westchnął. Potem powiedział cicho:
– Czy mogę wpaść na weekend? Po prostu posiedzieć. Pomóc. Bez zobowiązań.
– Przyjdź. Ale bez „heroicznego powrotu”. Tylko jako gość. Z dziećmi.
***
W sobotę Artem przybył z torbą zakupów.
— Kupiłam ciasteczka, herbatę, owoce. I… tutaj, nowy samochód dla Sanyi. Mam nadzieję, że nie przesadziłam.
– Połóż to na stole. Teraz będziemy jeść lunch.
Pierwsza pobiegła Katya.
– Tato, zostaniesz na dłużej?
– Na razie – tylko na dziś.
– Mogę ci pokazać jak czytam? Mama mówi, że jestem prawdziwym artystą.
– Oczywiście, pokaż mi.
Podczas kolacji podawał talerze, zamiatał okruchy, nawet sam zmywał naczynia. Ola przyglądała się z boku. Bez złości, bez nadziei. Po prostu spokojnie.
Po kolacji cała rodzina grała w grę planszową. Ilya milczał, ale patrzył na zasady, Sanka śmiał się, gdy żeton spadł ze stołu.
W pewnym momencie Olya złapała się na myśli: ona się uśmiecha. Po prostu. Bez napięcia. Bez oczekiwań.
Wieczorem, przy drzwiach, Artem powiedział:
– Dzięki, że mnie wpuściłeś. Naprawdę za tobą tęskniłem.
– Nie potrzeba słów. Zrób to.
– Czy mogę przyjść ponownie? W przyszły weekend?
– Zobaczmy, jak dzieci tego chcą. Nie będę ich zmuszać.
– Rozumiem. Naprawdę chcę być w ich życiu. I… w twoim też. Pewnego dnia. Jeśli mi pozwolisz.
– Jeszcze nie. Mamy tu swoje własne zasady. I one działają.
Wieczorem, już w łóżku, leżała z telefonem w rękach. Nie pisała. Patrzyła tylko na zdjęcie: Sanka z samochodem, Katia z książką, Ilja, ponury, ale nieopodal.
Nowe życie nie było bohaterskie, nie było filmowe. Ale było prawdziwe. I było w nim miejsce na zmęczenie i radość.
I nie czekała już, aż ktoś przyjdzie i ją uratuje. Ona już sama się uratowała.
***
– Mamo, czy tata zamieszka z nami? – Katia stała w drzwiach kuchni i obserwowała sytuację, tuląc swojego misia.
Ola wytarła ręce ręcznikiem.
– Nie wiem, Katya. Przychodzi i pomaga. Ale życie… nie jest takie łatwe.
– Kochasz go?
– To wcale nie jest takie proste.
Katya skinęła głową i poszła do pokoju dziecięcego. Sanka skakała tam po poduszkach, Ilya czytał. Wszystko wydawało się być jak zwykle, ale coś wisiało w powietrzu.
Ola usiadła na stołku.
W tym momencie nadeszła wiadomość.
Artem:
„Możemy porozmawiać. Dzisiaj. Nie o dzieciach. O nas.”
Ola:
„ Okej . Po dziewiątej. Kiedy położę cię do łóżka.”
***
Wieczorem siedzieli w kuchni. Żadnych dzieci, żadnego krzyku, żadnego pośpiechu.
Artem trzymał w rękach kubek. Nie pił.
— Nie wiem, od czego zacząć.
— Zacznij od prawdy.
— Straciłam cię. Całą ciebie. Nie przez ciebie. Nie przez dzieci. Ale dlatego, że myślałam, że wolność to osobne mieszkanie i żadnych zabawek na podłodze. Ale okazało się, że wolność to powrót do domu, a oni na ciebie czekają.
– Nie przyszedłeś. Trzasnąłeś drzwiami i wyszedłeś. Nie powiedziałeś ani słowa dzieciom. Mnie też.
– Byłem tchórzem.
– Był?
– Tak. Ale próbuję to zmienić. Nie chcę znowu udawać, że jestem bohaterem. Nie jestem. Myliłem się. Bałem się. A teraz chcę po prostu być z tobą. Jeśli to możliwe. Powoli.
– Chcesz wrócić?
— Chcę tam być. Chcę gotować obiad, nawet jeśli nie jest smaczny. Chcę myć podłogi w weekendy. Nie z poczucia winy, nie dlatego, że „to konieczne”, ale dlatego, że zdałam sobie sprawę, że bez tego jestem pusta.
– Nie możesz po prostu wrócić i żyć jak dawniej.
– Nie chcę „jak dawniej”. Chcę inaczej. Lepiej. Z tobą – jeśli dasz mi szansę.
Ola długo na niego patrzyła. Nie jak na męża. Jak na mężczyznę, który długo milczał, a teraz po raz pierwszy mówi szczerze.
– Nie wybaczam ci. Nie teraz. Może nigdy.
– Rozumiem.
– Ale widzę, że dzieci cię potrzebują. Nawet Ilja, choć się obraził, wciąż czeka.
– Ja wiem.
– No więc… zamieszkaj z nami. Na razie – w pokoju, w którym mieszkała Marina. Za tydzień się wyprowadza, w końcu dali jej pokój w akademiku.
– Czy to prawda?
– Nie jako mąż. Jako ojciec. Jako asystent. Bez prawa do wygłaszania wykładów i dowiadywania się, kto jest szefem.
– Z pewnością.
— I pamiętaj: teraz jest tu inaczej. Nie jestem twoim cieniem. Nie jestem personelem serwisowym. Jesteśmy rodziną, ale nie automatycznie. Będziemy razem tylko wtedy, gdy będziemy razem naprawdę, a nie „z przyzwyczajenia”.
Wstał i podszedł do niej.
— Czy mogę cię przytulić?
– Móc.
Przytulił ją ostrożnie. Nie ciasno. Nie pretensjonalnie. Po prostu tak – jakby bał się, że znowu zniknie.
***
Marina wychodziła do hostelu.
„Trzymaj się”, powiedziała, przytulając Olyę. „Jesteś spoko. I masz prawdziwą rodzinę”.
– Dziękuję, Marin. Nie udałoby nam się bez ciebie.
– Ale teraz możesz zrobić wszystko sam.
***
Nauczyli się żyć na nowo. Bez starych żalów, ale z nowymi zasadami.
Ola wybrała się wieczorem na jogging – i nikt nie powiedział, że „w domu jest mnóstwo rzeczy do zrobienia”.
Artem pochował zabawki, umył podłogi, zapisał Katię na balet. Nie zmienił się – ale zaczął próbować.
Czasami śmiali się razem. Czasami kłócili się. Ale teraz to nie były wojny, ale rozmowy.
Pewnego wieczoru, siedząc przy stole, Ilja nagle powiedział:
– Tato, już nie wyjdziesz?
Artem spojrzał na niego poważnie.
– Nie, synu. Nie odejdę. Nawet jeśli znów będzie gryka i krzyki.
Katya zachichotała. Sanka rozsmarował dżem na jego policzku.
Ola spojrzała na nich. To nie była bajka. Nie nowa miłość. Nie magiczne przebaczenie.
To była praca. Cierpliwość. I świadomy wybór.
Mieszkać razem.
Nie dlatego, że „to konieczne”. Ale dlatego, że „to jest to, czego chcę”.